Po trzech miesiącach wróciłem z powrotem do kina Amok na
kolejny pokaz krótkometrażówek ukazywanych przez KF Trans; cykl nosił nazwę
Winter Season. Tematyka nie zdawała się być w jakiś konkretny sposób połączona,
jak w przypadku poprzedniego cyklu; tematem przewodnim była szeroka paleta
emocji. Według organizatorów miał stanowić
idealne antidotum na zimowe rozleniwienie. I muszę przyznać, że na chwilę
zapomniałem o szaroburej pogodzie na ulicach.
(Tytuły poszczególnych filmów zawierają linki odsyłające do
nich.)
YOU COULD SANBATHE INTHIS STORM – reż. Alice Dunseath
Od razu zaatakowany feerią kolorów i kształtów na początku
nie wiedziałem, co się dzieje. Po chwili jednak zrozumiałem, że mam przed sobą
abstrakcyjną wizję będącą urzeczywistnieniem poetyckiej wyobraźni. Animacja
poklatkowa Alice Dunseath dokonała na ekranie równouprawnienia wszystkich
dostępnych mediów w kinie – koloru, kompozycji, dźwięku, muzyki i głosu.
Oto za pomocą wyżej wymienionych doświadczyliśmy próby
przekucia samej poezji w doświadczenie angażujące zmysły wzroku i słuchu. Bryły
geometryczne oblewane kolorem i tańczące względem siebie, by potem zostać
pokryte szronem i dziwnymi figurami z jakiejś krzepnącej substancji – to
stanowiło ilustrację rozmyślań autorki. Warto dodać, że wśród nich znalazło się
zdanie napisane przez irlandzkiego poetę – noblistę: Williama Butlera Yeatsa.
Choć na początku nie byłem przekonany, to jednak jako eksperyment mający tylko
nas pobudzić do rozmyślań poradziło sobie całkiem dobrze. Film nie dał
otwartych odpowiedzi, ale pozostawił dobre wrażenie. I taki miał być chyba jego
cel.
PARKING – reż. Ivaylo
Minov
Po tej szarży na zmysły myślałem, że cykl utrzyma dłużej tę
stylistykę. Myliłem się jednak. Kolejną pozycją był Parking w reżyserii Ivaylo
Minova, trwający około 19 minut. Bułgarska produkcja opowiada historię Iriny –
kobiety, która jak sama na początku przyznała, była „odrętwiała”. Choć zagubiona
w życiu, dzięki jednemu wydarzeniu udaje jej się wrócić na właściwy tor życia.
Cichy, z wygaszonymi i jesiennymi barwami ukazuje krótki
wycinek życia – jeden dzień, który zmienia nastawienie bohaterki względem
świata. A wszystko to za sprawą potrącenia na parkingu supermarketu. Ciche,
pełne niedopowiedzeń zdania tylko wzmagają autentyczność konfliktu. Z tym że
zakończenie filmu nie daje nam pełnego katharsis.
Ale dostajemy przynajmniej odpowiedź na tajemniczy jego początek – „całus,
uśmiech, całus”. I na jedną chwilę bura paleta staje się cieplejsza, dając
poczucie nadziei lepszego jutra dla bohaterki.
COACH – reż. Ben
Adler
Coach, czyli po polsku autokar. Na ekranie pojawia się na
początku na chwilę, wyprzedzając auto, w którym ojciec i syn toczą dyskusję
dotyczącą, jakiej muzyki chcą słuchać w drodze na mecz Anglia – Francja w
Paryżu. Tradycyjne spięcia na relacji rodzic – dziecko zostaną jednak dodatkowo
zaognione poprzez późniejsze spotkanie pasażerów autokaru – kibiców, którzy
będą oferować podwózkę, gdy auto ojca złapie kapcia.
Sama krótkometrażówka dość płasko ukazuje moralną głębię,
która mogła zostać wydobyta z motywu dziecka szukającego autorytetu gdzie
indziej niż u opiekuna – w tym wypadku prymitywnych angielskich kiboli. Na
uwagę zwraca jedynie zakończenie, gdzie główni bohaterowie są zamknięci w
kajdanki przez francuską policję. Na końcu jeden z zakutych kibiców śpiewa, że
Anglia nie da się nigdy zniewolić. Plusem jest też wierny portret chamskich i
zadufanych Anglików odwiedzających kontynent i niemających poszanowania dla
kogokolwiek. Film Bena Adlera uważam za najsłabszy z wszystkich tu
wymienionych. Nie ratują go nawet dobre zdjęcia i łagodne kolory, od których
wciąż jednak było czuć cieplejszą porę roku.
TEN METER TOWER –
reż. Axel Danielson, Maximilien Van Aertryck
Szwedzki dokument w niecodzienny sposób portretuje różne
zachowania człowieka wobec sytuacji kryzysowej – za pomocą dziesięciometrowej
wieży do skoków do basenu. Jedno ujęcie z naprzeciwka szczytu wieży ukazuje
rozległe spektrum ludzkich sylwetek i charakterów – zarówno od strony fizycznej
(bohaterowie dokumentu występują w strojach adekwatnych do miejsca), jak i
psychicznej, gdy muszą zdecydować, czy skoczyć, czy nie.
Film Danielsona i Van Aertrycka wywołał salwy śmiechu na widowni,
co jest doskonałym dowodem tego, jak dobrze zrealizowana groteska potrafi
poruszyć różne ludzkie emocje. Osoby biorące udział w dokumencie pełne są
rozterek i wątpliwości, jakby ten skok do wody miał zaważyć na ich całym życiu.
Przy okazji stojąc w slipkach. Dużym plusem filmu jest wykorzystanie
zwolnionego tempa podczas nagrywania skoków, co ciekawie odrealniało wizję i
zmuszało widza do skupienia się na szczegółach. Podobnie jak reszta sali,
świetnie się na tym seansie bawiłem.
OY – SPACE DIASPORA –
reż. Moritz Relchartz
Fabularny teledysk zrealizowany całkowicie w przestrzeni
wirtualnej stanowi, jak mówi opis, krótką
opowieść o transformacji Ziemi w wyimaginowaną planetę o nazwie Space Diaspora.
Muszę, przyznać, że się świetnie pokrywał z muzyką, do której został stworzony.
Pełen soczystych barw i zabawy z wszelakimi trójwymiarowymi formami jednak nie
zyskał w moich oczach wielkiej aprobaty. Może dlatego, że nie przepadam za
przedziwnionymi animacjami, szczególnie w teledyskach.
BIKE LIFE – reż. Dan
Emmerson
Podobnie mało do powiedzenia mam na temat tej krótkometrażówki; jest to
dokument, w którym głównymi bohaterami jest młodzież małego miasta Walii, która
zamiast wejścia w świat przestępczości i używek wybrała jazdę na rowerze.
Pozytywnych cech tej decyzji jednak nie widzą mieszkańcy, którzy uznają ich za
kolejnych włóczęgów i młodzików, tylko że na dwóch kółkach. Samo trzyminutowe
dziełko niesie jednak dobry przekaz i jest zrealizowane poprawnie, jednak w
internecie możemy spotkać takich dziesiątki, więc niestety po zakończeniu
pokazu niemalże całkowicie wypadł mi z pamięci.
HOLD ON – reż.
Charlotte Scott Wilson
Najdłuższa i chyba najlepsza moim zdaniem pozycja. Może też
dlatego, że mocno osadzona w świecie muzyki – oto główna bohaterka, pierwsza
wiolonczelistka orkiestry walczy ze sobą, by zagrać jak najlepiej partię utworu
na koncercie przed tysiącami oczu. Oprócz paraliżującej tremy dochodzi
obezwładniające drżenie rąk.
Dwudziestominutowy film można porównać z łatwością do
zdobywcy Oscara – Whiplash. Tak samo
mamy tutaj walkę bohatera z muzyką i tak psychicznymi, jak i fizycznymi
przeciwnościami. Podobna jest też zabawa oświetleniem i kolorami. I wszystko to
ma w sobie tę samą lekkość, ale też dramatyzm filmu akcji filmu Chazelle’a. Na
wyróżnienie zasługuje odtwórczyni głównej roli krótkometrażówki – Charlie Chan
Dagelet. Poza świetną grą aktorską może się też poszczycić umiejętnością gry na
wiolonczeli.
MR. MADILA – reż.
Rory Waudby-Tollery
Na zakończenie zostaliśmy uraczeni brytyjską animacją
będącej kolażem tradycyjnego filmu, rysunkowej i trójwymiarowej szaty. Historia
wywiadu reżysera z niejakim panem Madilą, guru i uzdrowicielem. Błyskotliwa i
żartobliwa, poruszająca jednak tematy egzystencjalne. Plusem jest bardzo lekki
humor, który głównie jest wydobywany przez świetnie napisane dialogi.
Autoironiczna, zabawna i pełna pozytywnego przekazu – tak najprościej można ją
opisać.
Trzeba powiedzieć, że wyszedłem z pokazu jakby rozbudzony ze
snu zimowego. Poza tym, że na zewnątrz hulał ciepły wiatr, tak i we mnie się
już roztopiła zwyczajowa apatia, która mi towarzyszy zawsze przez te miesiące.
I z niecierpliwością czekam na ostatni pokaz, gdzie będziemy mogli zobaczyć
filmy krótkometrażowe nominowane do Oskara. Ale na to jeszcze poczekamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz