piątek, 24 lutego 2017

Relacja z pokazu Future Shorts Winter Season 2016

Po trzech miesiącach wróciłem z powrotem do kina Amok na kolejny pokaz krótkometrażówek ukazywanych przez KF Trans; cykl nosił nazwę Winter Season. Tematyka nie zdawała się być w jakiś konkretny sposób połączona, jak w przypadku poprzedniego cyklu; tematem przewodnim była szeroka paleta emocji. Według organizatorów miał stanowić idealne antidotum na zimowe rozleniwienie. I muszę przyznać, że na chwilę zapomniałem o szaroburej pogodzie na ulicach.

(Tytuły poszczególnych filmów zawierają linki odsyłające do nich.)

YOU COULD SANBATHE INTHIS STORM – reż. Alice Dunseath

Od razu zaatakowany feerią kolorów i kształtów na początku nie wiedziałem, co się dzieje. Po chwili jednak zrozumiałem, że mam przed sobą abstrakcyjną wizję będącą urzeczywistnieniem poetyckiej wyobraźni. Animacja poklatkowa Alice Dunseath dokonała na ekranie równouprawnienia wszystkich dostępnych mediów w kinie – koloru, kompozycji, dźwięku, muzyki i głosu.


Oto za pomocą wyżej wymienionych doświadczyliśmy próby przekucia samej poezji w doświadczenie angażujące zmysły wzroku i słuchu. Bryły geometryczne oblewane kolorem i tańczące względem siebie, by potem zostać pokryte szronem i dziwnymi figurami z jakiejś krzepnącej substancji – to stanowiło ilustrację rozmyślań autorki. Warto dodać, że wśród nich znalazło się zdanie napisane przez irlandzkiego poetę – noblistę: Williama Butlera Yeatsa. Choć na początku nie byłem przekonany, to jednak jako eksperyment mający tylko nas pobudzić do rozmyślań poradziło sobie całkiem dobrze. Film nie dał otwartych odpowiedzi, ale pozostawił dobre wrażenie. I taki miał być chyba jego cel.

PARKING – reż. Ivaylo Minov

Po tej szarży na zmysły myślałem, że cykl utrzyma dłużej tę stylistykę. Myliłem się jednak. Kolejną pozycją był Parking w reżyserii Ivaylo Minova, trwający około 19 minut. Bułgarska produkcja opowiada historię Iriny – kobiety, która jak sama na początku przyznała, była „odrętwiała”. Choć zagubiona w życiu, dzięki jednemu wydarzeniu udaje jej się wrócić na właściwy tor życia.

Cichy, z wygaszonymi i jesiennymi barwami ukazuje krótki wycinek życia – jeden dzień, który zmienia nastawienie bohaterki względem świata. A wszystko to za sprawą potrącenia na parkingu supermarketu. Ciche, pełne niedopowiedzeń zdania tylko wzmagają autentyczność konfliktu. Z tym że zakończenie filmu nie daje nam pełnego katharsis. Ale dostajemy przynajmniej odpowiedź na tajemniczy jego początek – „całus, uśmiech, całus”. I na jedną chwilę bura paleta staje się cieplejsza, dając poczucie nadziei lepszego jutra dla bohaterki.

COACH – reż. Ben Adler

Coach, czyli po polsku autokar. Na ekranie pojawia się na początku na chwilę, wyprzedzając auto, w którym ojciec i syn toczą dyskusję dotyczącą, jakiej muzyki chcą słuchać w drodze na mecz Anglia – Francja w Paryżu. Tradycyjne spięcia na relacji rodzic – dziecko zostaną jednak dodatkowo zaognione poprzez późniejsze spotkanie pasażerów autokaru – kibiców, którzy będą oferować podwózkę, gdy auto ojca złapie kapcia.

Sama krótkometrażówka dość płasko ukazuje moralną głębię, która mogła zostać wydobyta z motywu dziecka szukającego autorytetu gdzie indziej niż u opiekuna – w tym wypadku prymitywnych angielskich kiboli. Na uwagę zwraca jedynie zakończenie, gdzie główni bohaterowie są zamknięci w kajdanki przez francuską policję. Na końcu jeden z zakutych kibiców śpiewa, że Anglia nie da się nigdy zniewolić. Plusem jest też wierny portret chamskich i zadufanych Anglików odwiedzających kontynent i niemających poszanowania dla kogokolwiek. Film Bena Adlera uważam za najsłabszy z wszystkich tu wymienionych. Nie ratują go nawet dobre zdjęcia i łagodne kolory, od których wciąż jednak było czuć cieplejszą porę roku.

TEN METER TOWER – reż. Axel Danielson, Maximilien Van Aertryck

Szwedzki dokument w niecodzienny sposób portretuje różne zachowania człowieka wobec sytuacji kryzysowej – za pomocą dziesięciometrowej wieży do skoków do basenu. Jedno ujęcie z naprzeciwka szczytu wieży ukazuje rozległe spektrum ludzkich sylwetek i charakterów – zarówno od strony fizycznej (bohaterowie dokumentu występują w strojach adekwatnych do miejsca), jak i psychicznej, gdy muszą zdecydować, czy skoczyć, czy nie.


Film Danielsona i Van Aertrycka wywołał salwy śmiechu na widowni, co jest doskonałym dowodem tego, jak dobrze zrealizowana groteska potrafi poruszyć różne ludzkie emocje. Osoby biorące udział w dokumencie pełne są rozterek i wątpliwości, jakby ten skok do wody miał zaważyć na ich całym życiu. Przy okazji stojąc w slipkach. Dużym plusem filmu jest wykorzystanie zwolnionego tempa podczas nagrywania skoków, co ciekawie odrealniało wizję i zmuszało widza do skupienia się na szczegółach. Podobnie jak reszta sali, świetnie się na tym seansie bawiłem.

OY – SPACE DIASPORA – reż. Moritz Relchartz

Fabularny teledysk zrealizowany całkowicie w przestrzeni wirtualnej stanowi, jak mówi opis, krótką opowieść o transformacji Ziemi w wyimaginowaną planetę o nazwie Space Diaspora. Muszę, przyznać, że się świetnie pokrywał z muzyką, do której został stworzony. Pełen soczystych barw i zabawy z wszelakimi trójwymiarowymi formami jednak nie zyskał w moich oczach wielkiej aprobaty. Może dlatego, że nie przepadam za przedziwnionymi animacjami, szczególnie w teledyskach.

BIKE LIFE – reż. Dan Emmerson

Podobnie mało do powiedzenia mam  na temat tej krótkometrażówki; jest to dokument, w którym głównymi bohaterami jest młodzież małego miasta Walii, która zamiast wejścia w świat przestępczości i używek wybrała jazdę na rowerze. Pozytywnych cech tej decyzji jednak nie widzą mieszkańcy, którzy uznają ich za kolejnych włóczęgów i młodzików, tylko że na dwóch kółkach. Samo trzyminutowe dziełko niesie jednak dobry przekaz i jest zrealizowane poprawnie, jednak w internecie możemy spotkać takich dziesiątki, więc niestety po zakończeniu pokazu niemalże całkowicie wypadł mi z pamięci.

HOLD ON – reż. Charlotte Scott Wilson

Najdłuższa i chyba najlepsza moim zdaniem pozycja. Może też dlatego, że mocno osadzona w świecie muzyki – oto główna bohaterka, pierwsza wiolonczelistka orkiestry walczy ze sobą, by zagrać jak najlepiej partię utworu na koncercie przed tysiącami oczu. Oprócz paraliżującej tremy dochodzi obezwładniające drżenie rąk.


Dwudziestominutowy film można porównać z łatwością do zdobywcy Oscara – Whiplash. Tak samo mamy tutaj walkę bohatera z muzyką i tak psychicznymi, jak i fizycznymi przeciwnościami. Podobna jest też zabawa oświetleniem i kolorami. I wszystko to ma w sobie tę samą lekkość, ale też dramatyzm filmu akcji filmu Chazelle’a. Na wyróżnienie zasługuje odtwórczyni głównej roli krótkometrażówki – Charlie Chan Dagelet. Poza świetną grą aktorską może się też poszczycić umiejętnością gry na wiolonczeli.

MR. MADILA – reż. Rory Waudby-Tollery

Na zakończenie zostaliśmy uraczeni brytyjską animacją będącej kolażem tradycyjnego filmu, rysunkowej i trójwymiarowej szaty. Historia wywiadu reżysera z niejakim panem Madilą, guru i uzdrowicielem. Błyskotliwa i żartobliwa, poruszająca jednak tematy egzystencjalne. Plusem jest bardzo lekki humor, który głównie jest wydobywany przez świetnie napisane dialogi. Autoironiczna, zabawna i pełna pozytywnego przekazu – tak najprościej można ją opisać.


Trzeba powiedzieć, że wyszedłem z pokazu jakby rozbudzony ze snu zimowego. Poza tym, że na zewnątrz hulał ciepły wiatr, tak i we mnie się już roztopiła zwyczajowa apatia, która mi towarzyszy zawsze przez te miesiące. I z niecierpliwością czekam na ostatni pokaz, gdzie będziemy mogli zobaczyć filmy krótkometrażowe nominowane do Oskara. Ale na to jeszcze poczekamy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz