Zdobywca 7 Złotych
Globów wszedł do kin z wielkim impetem. Reklamowany jako „film reżysera Whiplash” a ponadto z duetem Gosling –
Stone. La La Land dostał też
odpowiednią dawkę hype’u w internecie jako film, po którym kina jeszcze parę
minut powinny nie włączać światła po zakończeniu seansu – wszystko po to, żeby
faceci mogli po nim otrzeć na spokojnie łzy.
Czy jednak zasługuje
on na te wszystkie peany? Z całą pewnością tak. Reżyser (jak i scenarzysta)
Damien Chazelle po „wprawce” w postaci Whiplash dostaje większy budżet na
realizację swoich wizji, co skrzętnie wykorzystuje. Tworzy wizerunek Fabryki
Snów – Hollywood. Mamy przejście ciepłych, ale stonowanych barw NY z
poprzedniego filmu w krzykliwe, żywe kolory Zachodniego Wybrzeża. Tak samo ma
się z mentalnością postaci – tam każdy był w jakiś sposób zamknięty, natomiast
tutaj wszyscy są niejako zmuszeni do bycia otwartymi – drzwi kariery prowadzą
jedynie przez kontakty z osobami wyżej w branży. Skupmy się na La La Land, to nie jest analiza
porównawcza.