Dzisiejsze czasy obfitują w uczucie deja vu. Spotykamy się z reliktami przeszłości, twarzami ludzi,
którzy już odnieśli kiedyś ogromny sukces, nierzadko dinozaurami wciąż
usiłującymi znaleźć swoje miejsce w czasach obecnych. Jest to szczególnie
widoczne w dzisiejszej muzyce – chociażby Paul McCartney nagrywający utwór z
Kanye Westem.
Ale bardziej chciałem się w tym tekście skupić na dziedzinie
filmu i działaniach wielkich wytwórni odkopujących motywy już dawno doskonale
oddane, a dlatego reaktywowane, by osiągnąć większy zysk. Zaraz ktoś może się
odezwać, że przecież te produkcje dalej trzymają dobry poziom. Jest to prawda,
lecz nie zmienia to faktu, że same w sobie są zaprojektowane, by generować jak
najmniejsze ryzyko.
Niedawno ogromną falę niechęci musiała przyjąć telewizja
internetowa Netflix. Główną przyczyną tego zamieszania był zwiastun serialu
opartego na filmie sprzed paru lat – Dear
White People. Sam oryginał ośmieszał rasowe uprzedzenia, zarówno od strony
Afroamerykanów, jak i białych mieszkańców Stanów. Problem polegał na tym, że w
przeciągu paru ostatnich lat fala rasizmu w stronę białych dość mocno opanowała
media (polecam obejrzeć filmiki kanału Buzzfeed) i twórcy serialu planowali na
niej wypłynąć na szersze wody. W tym celu wyrzucili z zamysłu fabularnego
jakiekolwiek równouprawnienie rasowe, stawiając białych jako słabych i
niezdecydowanych głuptasów. Zwiastun został przez społeczność zmieszany z
błotem, pomimo wielokrotnej interwencji Netflixa usuwającego negatywne
komentarze.
Warto wspomnieć więcej o netflixowym „odgrzewaniu kotletów”; oprócz wyżej wspomnianego miniserialu mamy już do czynienia z telewizyjną wersją Serii Niefortunnych Zdarzeń, wkrótce zawita Taken wraz z kolejnymi produkcjami przygotowanymi na mniejszy format. Wcześniej już się spotkaliśmy z dobrymi przedstawicielami tego nowego gatunku, ale zatrważający wzrost ich ilości sprawia, że z coraz mniejszym entuzjazmem, a większym dystansem podchodzę do nich.
Ciekawym rozwiązaniem na „dojenie” marki zdaje się być długodystansowa
polityka Disneya. Oprócz Marvel Cinematic
Universe wytwórnia planuje wydawać aktorskie wersje bajek, które znów były
oparte na książkach, baśniach czy podaniach. Już miały premierę chociażby Księga Dżungli i Tarzan (zgnieciony przez krytyków), a za rogiem czai się Piękna i Bestia i Mulan. Filmy oparte na nostalgii do bajek z dzieciństwa, a
uzupełnione o znanych aktorów i przepiękne efekty specjalne. Poza tym jednak
nic nowego nie wnoszą do historii kinematografii; kompletnie puste i wtórne.
Ta ucieczka od ryzyka jest również obecna w samej muzyce
komponowanej do filmów. Pojawiło się zjawisko nazwane Temp music. Jest to muzyka z innego filmu wklejona do nowego, który
jest w trakcie produkcji. Ma ona oddać klimat sceny i zamysł reżysera, który to
kompozytor musi odtworzyć. Zdarza się jednak, że są to utwory przepisywane
niemal nuta w nutę lub wykorzystujące pewne rozwiązania tak nagminne, że nie jesteśmy w stanie przypisać im jakichkolwiek cech odróżniających do innych utworów. Więcej o tym
pod tym (anglojęzycznym) filmikiem.
W końcu też dochodzimy do pytania: gdzie szukać czegoś bogatszego w treść i bardziej ryzykownego? Odpowiedź jest prosta; w 90% przypadków na pewno nie w multipleksie. Kina studyjne obfitują w świetne, mniej znane pozycje, a które faktycznie mają większość artystyczną. Dlatego zachęcam do częstszego ich odwiedzania i czasem postawienie na nieznany nam film, aby sprawić sobie miłą niespodziankę. A przynajmniej niespodziankę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz