wtorek, 29 listopada 2016

Recenzja "Egzaminu" w reż. Cristiana Mungu

Egzamin – def. sprawdzian czyjejś wiedzy lub umiejętności




Uwielbiam kino europejskie. Jest mi bliższe, a przy tym jednocześnie bardziej wymagające niż w postaci amerykańskiej papki, jaka w większości jest tworzona. Dzięki temu też efekt, z jakim mnie porusza jest jednocześnie bardziej szczery i poruszający. Ale nie chcę tu (jeszcze) dywagować o wyższości europejskiej kinematografii, a o rumuńskim filmie mającym premierę tego roku – Egzaminie.


Reżyser Cristian Mungu (wcześniej słyszałem o nim z okazji filmu 4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni) rysuje nam wizję jego współczesnej ojczyzny; kraju niegdyś dławionego przez komunizm, a teraz będącego rubieżą „cywilizowanej” Europy. Miejsca, gdzie prawo jest figurą nicnieznaczącą, a wszystko załatwia się za pomocą kontaktów – „mój kolega zna kolegę, co Ci pomoże” etc. Jest to wizja niezwykle nam bliska, jednakże niepomiernie bardziej intensywna niż to, co znamy z polskich realiów. A w tym wszystkim Mungu rysuje nam sylwetkę Romeo – głowy trzyosobowej rodziny. Wraz z żoną Magdą wychowują młodą Elizę, dążąc do jak najlepszego wyniku z matury córki, który umożliwiłby jej wyjazd z tego, jak uważają, zepsutego kraju. Jednakże tuż przed egzaminami córka zostaje zaatakowana i nieomal zgwałcona. Jej zszargane nerwy stawiają pod znakiem zapytania wysoki wynik matury. Przez to ojciec zaczyna wchodzić na drogę występku i z pomocą „znajomości” szuka luk w prawie, by jej pomóc.

Sam Romeo człowiekiem świętym nie jest – ma romans z nauczycielką Sandrą, który trwa już ponad rok. Jego małżonka jest świadoma tego, co się dzieje, jednak ze względu na córkę nie ujawnia prawdy. Problemy są również z babcią, która w każdej chwili może umrzeć. Życie głównego bohatera jest pełne problemów – i ucieka od nich, skupiając się na córce. Wkrótce jednak przekonuje się, że to nie jest rozwiązanie.

Film skupia się na postaci Romea – nie ma sceny bez niego, a w wielu miejscach znajduje się w centrum. Jednakże nie widać w nim złamanego, złego człowieka – wciąż ma swój kodeks honorowy, za każdym razem cierpi, gdy go narusza, a przede wszystkim najważniejsze jest dla niego dobro córki. Przez to próbuje nie widzieć konsekwencji, które rodzą się wokół niego, nawet w tym, co ma dla niego największe znaczenie – nie może przyjąć do wiadomości tego, że Eliza jest dorosła i może za siebie decydować. W tym też leży gorycz z dawnych lat bohatera – on sam wrócił do kraju podczas upadku komunizmu, żeby go odbudować. Nie udało się jednak w pełni; w rumuńskim społeczeństwie i władzy wciąż było pełno patologii, rzutując na wypaczone państwo do dnia dzisiejszego. W końcu musi podejść do swojego egzaminu – przejść przez wszystkie te trudności i udowodnić, że wciąż jest dobrym człowiekiem. Innymi słowy – zdać egzamin.



Od strony artystycznej film reprezentuje niezwykle ascetyczne podejście – nie ma szalonych rzutów kamerą, jedyną ekstrawagancją są sceny kręcone tylko jednym obiektywem, przez co musiały być dopracowane, ale z drugiej strony ujawniały kunszt aktorski.  Same kolory są lekko wygaszone, jakby wypalone i zwietrzałe, podobnie jak atmosfera rumuńskiego otoczenia. Co ciekawe, niemalże nikt w tym filmie nie krzyczy ani nawet nie uzewnętrznia swoich emocji – wszystko jest ciche, prywatne. Mogę zliczyć może trzy sytuacje, gdzie bohaterowie w jakiś sposób mocno okazali, to co czują – w reszcie przypadków są to ciche, wygaszone rozmowy i spojrzenia. Natomiast muzyka pojawia się tylko w radiu samochodowym, gdzie można usłyszeć muzykę poważną i tuż przed zakończeniem filmu pojawia się muzyka, która towarzyszy nam już przy napisach końcowych. Poza tym jedynym dźwiękiem w filmie jest świat przedstawiony.

Samemu aktorstwu nie mogę się przyczepić. Aktorzy grają autentycznie, wyglądają prawdziwie, a w ich ruchach i słowach nie ma ani grama przesady. Odtwórca głównej roli, Adrian Titieni, tworzy osobowość człowieka tłumiącego każde donioślejsze uczucie: przeważa skromność, jednak w jakiś sposób widać burzę rozgrywającą się w środku; wierzymy w rzeczywistość rozterek targającą duszę Romea. Podobnie ma się sprawa z resztą aktorów: imponujący pokaz daje Maria – Victoria Dragus, grając Elizę.


  Egzamin zdaje test, będąc świetnym filmem, zdecydowanie godnym zwycięstwa w Cannes. Jego wielopoziomowość interpretacji też jest satysfakcjonująca; tu nie chodzi tylko o egzamin córki; nie chodzi też tylko o sytuację w Rumunii; kluczem do wszystkiego jest Romeo i jego przemiana, jego egzamin. Przemiana i ponowna akceptacja rzeczywistości przynosi katharsis, a i my zostajemy z uczuciem, że nawet jak coś jest nie tak, to przynajmniej wiemy, co się dookoła nas dzieje. A dzięki wiedzy możemy wprowadzać zmiany w życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz