środa, 2 listopada 2016

Myśl o Wiedźminie (grze)




  Gra roku 2015. Zdobywca wielu nagród, mniej lub bardziej prestiżowych. Pozycja, którą powinien przejść każdy Polak czy człowiek, który chce Polaków zrozumieć. Uważamy, że to jedna z najlepszych powstałych gier, której aktualnie nie dorównują inne odpowiedniki z Zachodu. Jednak ile w naszej opinii jest jakiejś dozy prawdy, a ile sarmackiej dumy i buty? Czy trzeźwo oceniamy sukces finału trylogii autorstwa CD Projekt?


Przede wszystkim warto się odnieść do linii rozwoju samej gry. Na całe szczęście studio potrafiło solidnie wziąć się do roboty i z dziwnego tworu opartego na przestarzałym silniku od BioWare (na którym to powstał Neverwinter Nights) z fabułą bardziej przypominającą zlepek lepszych momentów sagi autorstwa Sapkowskiego przejść do najwyższej półki, która zawstydziła gigantów branży swoją głębią i dopracowaniem. Nie mówiąc o dojrzałości samej treści. Pamiętam, jak przechodziłem pierwszą część i trochę mnie uderzała i śmieszyła fabuła i klimat gry, który tak chamsko zrzynał z książkowych historii, że aż mnie dziwiło, że można to było na poważnie wydać. Inną kwestią były mechaniki, też dziwne, ale miały jakiś swój urok w tym. Symulator klikania i picia eliksirów w skrócie.


Na szczęście pierwszy Geralt odniósł sukces, dzięki czemu mogła powstać druga część, która była niepomiernie lepsza pod każdym względem od poprzedniczki. Poza tym, że zaliczyła falstart totalnym idiotyzmem w postaci braku samouczka i jakimś okrutnym poziomem trudności, który do dzisiaj jest wspominany przez moich ziomeczków. Ja sam za nią zabrałem się dość późno, bo tak z rok temu, ale wciągnęło mnie jak szlag, pomimo paru idiotycznych rozwiązań i trudniejszych momentów. Najbardziej irytowało mnie niszczenie gniazd potworów, gdzie trzeba było specjalnie rzucać petardami, gdy do tyłka Geralta próbowały się dobrać nekkery czy inne maszkary. Jednak fabuła, postacie, lokacje (nawet jeżeli trochę przyciasnawe) - wszystko to sprawiło, że w świat Wiedźmina uwierzyłem i się zatopiłem po uszy. Do dzisiaj śmieszy mnie, jakim poziomem jakości postaci operuje BioWare czy Bethesda, gdzie wypuszczają kompletnie płaskie potworki, gdzie głębia jest równa kałuży na ulicy a poziomem CD Projektu, gdzie na potrzeby gry stworzyli nowe postaci jak na przykład Vernona Roche’a, który to stał się osobą godną panteonu prozy Sapkowskiego na równi z Dijkstrą. Nie chcę się też rozpisywać o fabule, ale został osiągnięty jakiś idealny miks personalnych porachunków z fabułą niejako ratującą jakiś kawałek świata.


No i dochodzimy do Grande Finale, czyli Dzikiego Gonu, którego to niedawno przeszedłem. Pozostawił mnie w zachwycie, ale przeszytym pewnymi wątpliwościami (tutaj Dragen z zespołu zawsze mówi, że jestem hejterem). O ile fabularnie nie mogę się przyczepić poza tym (chociaż i tak to zrobię za chwilę), że dość spory sukces jest oparty o książki, ale to normalne, to już parę mechanik muszę zgnieść. Przede wszystkim walka. Jest to dość mocno uproszczony model tego, co możemy znać np. z Dark Souls. Lockowanie przeciwników, słaby/szybki cios, unik itp. Jednakże o ile w DS musieliśmy dość mocno uważać na przeciwników i taktycznie do wszystkiego podchodzić, uczyć się ich ruchów, tak tutaj Geralt za szczyt taktyki uważa użycie znaku (najbardziej się opłaca Quen) i chuzia na wroga. Przeciwnicy mają upierdliwie mały wachlarz ruchów, jedynym zaskoczeniem może być jakiś specjalny od minbossa, który zazwyczaj jest tylko jeden. Ale to nawet da się przeboleć; najbardziej mnie zabolało zrzucenie eliksirów na drugi, a nawet i trzeci plan. Od teraz eliksiry robiło się tylko raz, potem same się uzupełniały. I buffy też niepomiernie zmniejszono; ot, takie lekkie wspomaganie, gdzie w walce najbardziej się liczy duszenie guziorów. Brakowało mi tego należytego klimatu poprzednich części, gdzie musiałeś odpowiednio się przygotować przed walką przed jakimkolwiek bossem czy chociażby cięższą lokacją. Wcześniej niemożliwe było przechodzenie bez eliksirów, teraz – jeżeli chcesz mniej upierdliwą rozgrywkę – Twój wybór.


Jednakże cała reszta jest niewątpliwym plusem tak wielkim, że wyrównuje ten największy problem – gameplay. Technicznie gra poza paroma bugami, które już stały się same w sobie kultowe nie ma sobie nic do zarzucenia. Muzyka, grafika, animacje, layout – wszystko na swoim miejscu i odpowiednio miodne. Dialogi boskie, nie chce się przewijać; twarze również miłe oku, nawet nie gryzie człowieka ta typowa drętwota cechująca dziełka CDPR. Trzeba jednak przejść do samej fabuły. Choć sam główny wątek jest świetny, to pewne rozwiązania mi nie do końca odpowiadały – przede wszystkim sama postać Eredina, wokół której fabuła powinna dość mocno orbitować i tworzyć polaryzację na linii Geralt – Eredin. Zamiast tego widzimy gościa może trzy razy w ciągu gry, gdzie dwa razy coś nam powie. I choć plot-twist jest ciekawy, to nie daje nam należytego katharsis. Chociaż z drugiej strony zakończenia są tak świetnie zbudowane, że nie czuje się ich modułowości. Ale wydaje mi się, że siła Dzikiego Gonu nie polega na głównym wątku, ale na rozbudowywaniu świata Sapkowskiego; historie wszystkich napotkanych postaci, rozmowy, działania – one sprawiają, że ma to wszystko jakąś wiarygodność; ci ludzie bądź nieludzie mają życie poza wydarzeniami, z którymi związany jest Geralt, własne poglądy, problemy, rozmyślania. Słowem – są żywe. Jak chociażby pierwszy pobyt w Kaer Mohren, gdzie pod płaszczykiem zadań bujasz się z kolegami wiedźminami i naprawdę się cieszysz z ich towarzystwa i unikalnego charakteru, jaki każdy z nich posiada. Przypomina się słynna fraszka Geralta do Lamberta. I choć parę ważnych postaci ginie podczas wydarzeń trzeciej części, to przecież jest w końcu zakończenie, a zakończenia muszą się też z tym wiązać.




W sumie możemy być dumni z naszej rodzimej gry, pomimo że idzie trochę innym torem niż ogólnie ujęte gry RPG – w końcu sterujemy człowiekiem, który ma jakieś ustalone poglądy i możemy jedynie lekko zbaczać z kursu, jakim prowadzi go przeznaczenie. Ale to jest właśnie świetne ujęcie odtwarzania roli, jaką dostajemy; nie tworzymy postaci, ale opiekujemy się nią – wybieramy to co najlepsze zdaniem Geralta, nie naszym. Dlatego też wybrałem Yen, chociaż personalnie bardziej wolę Triss, hehe. Tak czy inaczej, gra jest niesamowita i w sumie nie widzę na razie dla niej żadnego godnego przeciwnika, który by ją zrzucił z piedestału najlepszego RPGa ostatnich lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz