Sztuka ma to do siebie, że przybiera
różnorakie formy. Z jednej strony lubimy coś, co już znamy – z drugiej chcemy
być zaskakiwani czymś nowym, chociażby jakimś innym, kosmetycznym układem. O
tym, co odróżnia dzieło sztuki od kunsztownego rzemieślnictwa pisałem
wcześniej, dzisiaj się skupię na teorii sztuki według Fryderyka Nietzschego,
którego chyba przedstawiać nie muszę. Posiłkowałem się głównie Narodzinami tragedii z Ducha Muzyki, jak
i Historią Filozofii autorstwa
Władysława Tatarkiewicza.
Nietzsche głównie figuruje w pamięci
ludzkiej jako człowiek, który stwierdził, że „Bóg nie żyje” (po niemiecku brzmi
to o tyle lepiej, że wręcz się rymuje) oraz jest posądzany o stworzenie podstaw
do ideologii nazistowskiej. Niestety oba „oskarżenia” wynikają z braku wiedzy o
samym Fryderyku, który miał nawet korzenie polskie i się bardzo z Polakami
utożsamiał. Zwykł mawiać, że poświęciłby całą muzykę świata dla Chopina. Temat
muzyki też pojawiał się w jego życiu; zawarł głęboką przyjaźń z Ryszardem
Wagnerem, chociaż pod koniec życia ich drogi się rozdzieliły; Filozof nie mógł
znieść zmiany poglądów kompozytora (ten przeszedł na chrześcijaństwo), przy
czym sam również przeszedł sporą drogę od swoich korzeni. Co więc Nietzsche
miał do powiedzenia w sprawie sztuki?
W Narodzinach tragedii z Ducha Muzyki, swojej pierwszej książce,
Nietzsche zawiera poglądy jej dotyczące, a które przyczyniły się potem do
powstania całego systemu antywartości i moralności. Mówi o dwóch koncepcjach
sztuki: apollińskiej i dionizyjskiej. Nazywa je tak, ponieważ słusznie zauważa
początek kultury europejskiej od właśnie tej antycznej, greckiej. Nazwy
pochodzą od bogów Apollina i Dionizosa, którzy choć oboje w jakiś sposób
reprezentowali sztukę, to w zgoła inny sposób.
Apollińska koncepcja ma swoje odległe
echo w przyszłej relatywistycznej teorii poznania. Filozof widzi jej źródło w
snach i marzeniach ludzkich, gdzie w gruncie rzeczy wszystko zdaje się być
proste; ileż razy mamy wrażenie że wszystko to, co się dzieje we śnie jest
bardzo proste i wynika samo z siebie? Odczuwamy jakiś plan, jakąś logiczność w
idącym dalej toku wydarzeń. Z tego też czerpała cała kultura grecka, która
postanowiła samą rzeczywistość rozłożyć na części i zrozumieć; stąd też
poniekąd powstała nauka i filozofia. Nietzsche jednak nas przekonuje, że to
jest tylko nasz mechanizm obronny; jego
opis wychodzi od Schopenhauera i jego pesymizmu (żyjemy i cierpimy, nawet nie
rozumiejąc dlaczego) i ma za zadanie próbę pojęcia rzeczywistości. Jest to
ułuda mająca nam ułatwić życie w rzeczywistości; ściganie marzeń można by rzec.
I odzwierciedla to apollińska koncepcja sztuki.
Najłatwiej ją zauważyć w muzyce czy
architekturze okresu klasycznego. Jest ona doskonale rozplanowana, pełna
harmonii, zawierające wszystkie te doskonałe proporcje. Doceniamy jej piękno
ubrane poprzez jakieś ramy narzucone przez nasze obserwacje, mające ścisły
związek z pojmowaniem rzeczy poprzez pojęcia; jakieś transponowanie wrażeń na
jedno medium, by je z powrotem odtworzyć. Weźmy za przykład Arię na strunie G
autorstwa Sebastiana Bacha.
Mamy do czynienia z dokładnie
rozplanowaną melodią i podkładem, gdzie wszystko się rewelacyjnie zgadza i jest,
można powiedzieć, nieskazitelne. Doceniamy ten utwór ze względu na to, że jest
całkowitym przeciwieństwem chaotycznej rzeczywistości – każdy dźwięk jest
uporządkowany, każda pauza wyegzekwowana i nie ma miejsca na jakąkolwiek
nieścisłość. Tytaniczny wysiłek stworzenia czegoś idealnego i niezmiennego – to
był ideał apolliński według Filozofa.
W czasach Nietzschego jednak ten
ideał był już osłabiony, wchodziły nowatorskie rozwiązania tak w muzyce, jak i
innych dziedzinach kultury. Sztuka zepchnięta na boczny tor rozwoju przez
wieki; zamknięta w nawias tabu i rozrywki dla pospólstwa. I jej korzenie sięgają
dużo głębiej niż do starożytnej Grecji, chociaż wespół z nią tradycja
apollińska stworzyła model antycznego dramatu. Mowa jest o dionizyjskiej
koncepcji, która odwoływała się wprost do uczuć. Nie było ważne jak bardzo
skomplikowane było medium – miało się odnosić przede wszystkim do doświadczeń
idących od nas, ludzi. Od uczuć, przeżyć – całego człowieka, połączonej duszy z
ciałem.
Właśnie ten ciekawy moment i pewne
zaprzeczenie widzi Nietzsche w rozwoju myśli helleńskiej – chociaż Grecy
uwielbiali piękno i dobro, to przecież w ich dramatach nieustannie pojawia się
jakiś rodzaj zła nieokreślonego, które rzutowało na działania bohaterów. Tego
niewytłumaczalnego fatum, które kładło się cieniem na doskonałych sylwetkach.
To jest nasze wewnętrzne pragnienie – widzieć świat takim, jakim jest, nie
jakim być powinien. Oczywiście w ten przerysowany, naturalistyczny sposób.
Wczuwać się, jak później powiedzą niemieccy estetycy.
Zatem można uznać, że nakierowanie w
sztuce przez dionizyjską metodę podchodzi poprzez wywoływanie uczuć wskroś, nie
poprzez jakieś pośrednie drogi. Ten przewrót dochodzi do nas w końcówce wieku
XIX, gdzie zaczyna królować dekadentyzm i wszelakie formy artystyczne oparte na
subiektywnym doświadczeniu. Impresjonizm czy ekspresjonizm, nawet symbolizm.
Nagle otwiera się całe spektrum możliwości ukazujące piękno poprzez spostrzeżenia
jednostki, nie przez jakiś ogólny kanon piękna.
Za przykład muzyczny posłuży mi Clair de lune autorstwa Claude’a Debussy’ego,
zawarta w Suite bergamesque. Uznawana
za manifest muzycznego impresjonizmu właśnie, otwiera nam nowatorskie
spojrzenie na muzykę od czasów wieku XVIII. Cichy, spokojny utwór, mający
uchwycić chwilę. Nie jest to taki doskonały utwór, wyszlifowany i zapełniony
teorią muzyczną – prosty motyw przeradza się w powolne wariacje na swój temat o
coraz pełniejszym charakterze. Nie widzimy tu jakiejś nadrzędnej zasady
rządzącej melodią – płynie ona, przechodząc wprost do naszego umysłu i tego, z
czym chcemy ją utożsamić. Tempo, chociaż określone, to jest dość swobodne do
interpretacji. Nie ma tutaj doszukiwania się piękna poprzez jakieś rozwiązania
teoretyczne – wchodzimy wprost w malutką miniaturę wykreowaną przez Debussy’ego,
ukazującą tytułową poświatę księżycową.
Nietzsche chociaż doceniał wkład
kulturowy obu koncepcji, to jednak zawsze się opowiadał za tą drugą; z czasem
jednak kompletnie odrzucił tą apollińską, uznając ją za patologiczny wytwór
myśli greckiej. Jedno trzeba przyznać: do dziś obie się splatają łączą, tworząc
nowe połączenia. Jednak dalej możemy zaobserwować typowych przedstawicieli, jak
chociażby w jazzie i muzyce popularnej.
Chociaż jazz wychodził od muzyki
czysto emocjonalnej, wpływ europejskiej muzyki poważnej zmienił go i w trakcie
swojego rozwoju stworzył zupełnie nową klasyfikację, która korzystała z
systemów zawartych w rozwiązaniach ze Starego Kontynentu. Miles Davis tworzył
muzykę, którą najpierw rozumiał poprzez jej schemat. Dopiero potem mógł się w
jakiś sposób w niej poruszać, jednak nadal trzeba było grać według ustalonych
zasad.
Muzyka Drake’a odwołuje się do
czystych emocji, jakie mu wtedy towarzyszyły. Ponadto kładzie swój utwór na
polu muzyki wcześniejszej; korzysta z rozwiązań muzyki lat osiemdziesiątych,
jej kiczu i prostoty, która jednak przemawia do nas w ten zwierzęcy sposób.
Tworzy przy tym prosty przekaz, który rozumiemy dość łatwo i intuicyjnie.
W naszych czasach króluje muzyka
odwołująca się do emocji, będąca związana z naszym biologicznym i fizycznym
życiem. Niektórzy mówią, że to upadek kultury wysokiej. Czy tak jest? Myślę, że
nie. Linia czasu to sinusoida; trendy przechodzą. Inna sprawa, że jeżeli coś
jest prostsze, to nie znaczy, że gorsze. Może być po prostu piękne w innym
stopniu niż my potrafimy pojąć. Musimy to po prostu lepiej poznać i docenić. I
na końcu cytując Nietzschego: „A teraz pójdź ze mną na tragedię i złóż wraz ze mną ofiarę w świątyni bóstw obydwu!”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz