środa, 14 grudnia 2016

Koncepcje sztuki wg Nietzschego

Sztuka ma to do siebie, że przybiera różnorakie formy. Z jednej strony lubimy coś, co już znamy – z drugiej chcemy być zaskakiwani czymś nowym, chociażby jakimś innym, kosmetycznym układem. O tym, co odróżnia dzieło sztuki od kunsztownego rzemieślnictwa pisałem wcześniej, dzisiaj się skupię na teorii sztuki według Fryderyka Nietzschego, którego chyba przedstawiać nie muszę. Posiłkowałem się głównie Narodzinami tragedii z Ducha Muzyki, jak i Historią Filozofii autorstwa Władysława Tatarkiewicza.




Nietzsche głównie figuruje w pamięci ludzkiej jako człowiek, który stwierdził, że „Bóg nie żyje” (po niemiecku brzmi to o tyle lepiej, że wręcz się rymuje) oraz jest posądzany o stworzenie podstaw do ideologii nazistowskiej. Niestety oba „oskarżenia” wynikają z braku wiedzy o samym Fryderyku, który miał nawet korzenie polskie i się bardzo z Polakami utożsamiał. Zwykł mawiać, że poświęciłby całą muzykę świata dla Chopina. Temat muzyki też pojawiał się w jego życiu; zawarł głęboką przyjaźń z Ryszardem Wagnerem, chociaż pod koniec życia ich drogi się rozdzieliły; Filozof nie mógł znieść zmiany poglądów kompozytora (ten przeszedł na chrześcijaństwo), przy czym sam również przeszedł sporą drogę od swoich korzeni. Co więc Nietzsche miał do powiedzenia w sprawie sztuki?

W Narodzinach tragedii z Ducha Muzyki, swojej pierwszej książce, Nietzsche zawiera poglądy jej dotyczące, a które przyczyniły się potem do powstania całego systemu antywartości i moralności. Mówi o dwóch koncepcjach sztuki: apollińskiej i dionizyjskiej. Nazywa je tak, ponieważ słusznie zauważa początek kultury europejskiej od właśnie tej antycznej, greckiej. Nazwy pochodzą od bogów Apollina i Dionizosa, którzy choć oboje w jakiś sposób reprezentowali sztukę, to w zgoła inny sposób.

Apollińska koncepcja ma swoje odległe echo w przyszłej relatywistycznej teorii poznania. Filozof widzi jej źródło w snach i marzeniach ludzkich, gdzie w gruncie rzeczy wszystko zdaje się być proste; ileż razy mamy wrażenie że wszystko to, co się dzieje we śnie jest bardzo proste i wynika samo z siebie? Odczuwamy jakiś plan, jakąś logiczność w idącym dalej toku wydarzeń. Z tego też czerpała cała kultura grecka, która postanowiła samą rzeczywistość rozłożyć na części i zrozumieć; stąd też poniekąd powstała nauka i filozofia. Nietzsche jednak nas przekonuje, że to jest tylko nasz mechanizm obronny;  jego opis wychodzi od Schopenhauera i jego pesymizmu (żyjemy i cierpimy, nawet nie rozumiejąc dlaczego) i ma za zadanie próbę pojęcia rzeczywistości. Jest to ułuda mająca nam ułatwić życie w rzeczywistości; ściganie marzeń można by rzec. I odzwierciedla to apollińska koncepcja sztuki.

Najłatwiej ją zauważyć w muzyce czy architekturze okresu klasycznego. Jest ona doskonale rozplanowana, pełna harmonii, zawierające wszystkie te doskonałe proporcje. Doceniamy jej piękno ubrane poprzez jakieś ramy narzucone przez nasze obserwacje, mające ścisły związek z pojmowaniem rzeczy poprzez pojęcia; jakieś transponowanie wrażeń na jedno medium, by je z powrotem odtworzyć. Weźmy za przykład Arię na strunie G autorstwa Sebastiana Bacha.



Mamy do czynienia z dokładnie rozplanowaną melodią i podkładem, gdzie wszystko się rewelacyjnie zgadza i jest, można powiedzieć, nieskazitelne. Doceniamy ten utwór ze względu na to, że jest całkowitym przeciwieństwem chaotycznej rzeczywistości – każdy dźwięk jest uporządkowany, każda pauza wyegzekwowana i nie ma miejsca na jakąkolwiek nieścisłość. Tytaniczny wysiłek stworzenia czegoś idealnego i niezmiennego – to był ideał apolliński według Filozofa.

W czasach Nietzschego jednak ten ideał był już osłabiony, wchodziły nowatorskie rozwiązania tak w muzyce, jak i innych dziedzinach kultury. Sztuka zepchnięta na boczny tor rozwoju przez wieki; zamknięta w nawias tabu i rozrywki dla pospólstwa. I jej korzenie sięgają dużo głębiej niż do starożytnej Grecji, chociaż wespół z nią tradycja apollińska stworzyła model antycznego dramatu. Mowa jest o dionizyjskiej koncepcji, która odwoływała się wprost do uczuć. Nie było ważne jak bardzo skomplikowane było medium – miało się odnosić przede wszystkim do doświadczeń idących od nas, ludzi. Od uczuć, przeżyć – całego człowieka, połączonej duszy z ciałem.

Właśnie ten ciekawy moment i pewne zaprzeczenie widzi Nietzsche w rozwoju myśli helleńskiej – chociaż Grecy uwielbiali piękno i dobro, to przecież w ich dramatach nieustannie pojawia się jakiś rodzaj zła nieokreślonego, które rzutowało na działania bohaterów. Tego niewytłumaczalnego fatum, które kładło się cieniem na doskonałych sylwetkach. To jest nasze wewnętrzne pragnienie – widzieć świat takim, jakim jest, nie jakim być powinien. Oczywiście w ten przerysowany, naturalistyczny sposób. Wczuwać się, jak później powiedzą niemieccy estetycy.

Zatem można uznać, że nakierowanie w sztuce przez dionizyjską metodę podchodzi poprzez wywoływanie uczuć wskroś, nie poprzez jakieś pośrednie drogi. Ten przewrót dochodzi do nas w końcówce wieku XIX, gdzie zaczyna królować dekadentyzm i wszelakie formy artystyczne oparte na subiektywnym doświadczeniu. Impresjonizm czy ekspresjonizm, nawet symbolizm. Nagle otwiera się całe spektrum możliwości ukazujące piękno poprzez spostrzeżenia jednostki, nie przez jakiś ogólny kanon piękna.



Za przykład muzyczny posłuży mi Clair de lune autorstwa Claude’a Debussy’ego, zawarta w Suite bergamesque. Uznawana za manifest muzycznego impresjonizmu właśnie, otwiera nam nowatorskie spojrzenie na muzykę od czasów wieku XVIII. Cichy, spokojny utwór, mający uchwycić chwilę. Nie jest to taki doskonały utwór, wyszlifowany i zapełniony teorią muzyczną – prosty motyw przeradza się w powolne wariacje na swój temat o coraz pełniejszym charakterze. Nie widzimy tu jakiejś nadrzędnej zasady rządzącej melodią – płynie ona, przechodząc wprost do naszego umysłu i tego, z czym chcemy ją utożsamić. Tempo, chociaż określone, to jest dość swobodne do interpretacji. Nie ma tutaj doszukiwania się piękna poprzez jakieś rozwiązania teoretyczne – wchodzimy wprost w malutką miniaturę wykreowaną przez Debussy’ego, ukazującą tytułową poświatę księżycową.

Nietzsche chociaż doceniał wkład kulturowy obu koncepcji, to jednak zawsze się opowiadał za tą drugą; z czasem jednak kompletnie odrzucił tą apollińską, uznając ją za patologiczny wytwór myśli greckiej. Jedno trzeba przyznać: do dziś obie się splatają łączą, tworząc nowe połączenia. Jednak dalej możemy zaobserwować typowych przedstawicieli, jak chociażby w jazzie i muzyce popularnej.



Chociaż jazz wychodził od muzyki czysto emocjonalnej, wpływ europejskiej muzyki poważnej zmienił go i w trakcie swojego rozwoju stworzył zupełnie nową klasyfikację, która korzystała z systemów zawartych w rozwiązaniach ze Starego Kontynentu. Miles Davis tworzył muzykę, którą najpierw rozumiał poprzez jej schemat. Dopiero potem mógł się w jakiś sposób w niej poruszać, jednak nadal trzeba było grać według ustalonych zasad.



Muzyka Drake’a odwołuje się do czystych emocji, jakie mu wtedy towarzyszyły. Ponadto kładzie swój utwór na polu muzyki wcześniejszej; korzysta z rozwiązań muzyki lat osiemdziesiątych, jej kiczu i prostoty, która jednak przemawia do nas w ten zwierzęcy sposób. Tworzy przy tym prosty przekaz, który rozumiemy dość łatwo i intuicyjnie.

W naszych czasach króluje muzyka odwołująca się do emocji, będąca związana z naszym biologicznym i fizycznym życiem. Niektórzy mówią, że to upadek kultury wysokiej. Czy tak jest? Myślę, że nie. Linia czasu to sinusoida; trendy przechodzą. Inna sprawa, że jeżeli coś jest prostsze, to nie znaczy, że gorsze. Może być po prostu piękne w innym stopniu niż my potrafimy pojąć. Musimy to po prostu lepiej poznać i docenić. I na końcu cytując Nietzschego: „A teraz pójdź ze mną na tragedię i złóż wraz ze mną ofiarę w świątyni bóstw obydwu!”.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz