sobota, 26 listopada 2016

Relacja z pokazu KF Trans: Urban Shorts 2016

W kinie studyjnym nieopodal mnie organizują różne pokazy filmów krótkometrażowych. Choć zazwyczaj nie przepadam za tą formą (poza disneyowo - pixarowymi małymi arcydziełami), to tym razem postanowiłem się wybrać - tematem przewodnim były architektoniczne motywy w życiu człowieka. Zainteresowanie moje spowodowane było rodzicami - są architektami, więc dość często się podobne kwestie przewijały chociażby przy stole rodzinnym. Same filmy były wyłonione z konkursu Urban View, który się rozstrzygał w maju tego roku. 





Na pierwszy ogień poszedł film A Second World, w reżyserii Rubena Woodina Deschampsa i Oscara Hudsona. W postaci dokumentu ukazywało sylwetki posągów z lat 60, wybudowanych na polecenie ówczesnego dyktatora, Josipa Tito. Kompleks modernistycznych monumentów rozciągał się na całą ówczesną Jugosławię - miał upamiętniać ofiary II wojny światowej, przy okazji spajając strukturę państwa, w którego skład wchodziły ziemie siedmiu wcześniej powaśnionych. Ogromne betonowe struktury porozrzucane często na wzgórzach nieopodal wiosek, przy zboczach gór lub w kompletnej głuszy. Powalają rozmiarem; najczęściej wielkości kamienicy lub sporego domu. Teraz pokryte mchem, porostami, a czasami zwyczajnie grafiti. Jednak bohaterem nie są owe monumenty; prawdziwa historia zawarta jest w relacjach ludzi mieszkających nieopodal nich.

Jest to opowieść o ludziach niegdyś żyjących we wspólnocie państw południowosłowiańskich, którzy przeżyli nawałnicę wojenną w latach 90 i patrzący na pogłębiający się do dzisiaj rozłam państw po byłym imperium Tito. A przez to o wzajemnej niechęci, wrogości czy nawet nienawiści. Ale też o samotności ludzi, którzy przez nabyte doświadczenia na zawsze.

Kolejną projekcją był greckiej produkcji Whack. Kręcony w Atenach, ukazujący zupełnie inną stronę miasta - nie antyczną, lecz tą gorszą, slumsową. Reżyser Syni Pappa kreuje wizje świata na krawędzi; każda scena zawiera w sobie próbę, udaną bądź nie, samobójstwa. Wszędzie czają się służby bezpieczeństwa, a na ulicach migają neony przypominające o telefonach alarmowych. 

Wizualnie sam film wciąga w klimaty cyberpunkowe czy ostatnie dzieła Nicolasa Windinga Refna (Drive, Tylko Bóg Wybacza, Neon Demon); ostre, nienaturalne barwy wraz z sugestywną grą cieni. Niestety w paru miejscach oświetlenie zawodziło i nie do końca wiadomo bylo, co się dzieje na ekranie. Samego przesłania też nie zrozumiałem do końca i zdaje mi się, że go specjalnie nie było. 

Następnie zostaliśmy uraczeni teledyskiem utworu Jany Kirschner o tytule Duch Mesta, wzorującym się na starych, arcade'owych grach. Protagonistka wraz z psem idą w prawo; w tym samym czasie na planecie lądują statki kosmitów, porywając mieszkańców. Następne ujęcia to wykorzystanie motywów z różnych gier; jest nawet scena fatality przypominająca nam Mortal Kombat.
Zawiodła mnie strona artystyczna, bo twórcy znów wdepnęli w próbę stworzenia tzw. pixel-artów. Nie podołali temu, bo po prostu grafiki były zbyt prymitywne, co wskazywało raczej na inspirację starym stylem niż jego faktyczne wyegzekwowanie. Podobny problem tyczy się setek innych produkcji indie, gdzie zamiary przerastają moc twórców. 


Sonntag, Büscherhöfchen 2 to za to zgoła inne cudo; autorzy za zadanie postawili sobie ukazanie niedzieli, czyli dnia wolnego, w rodzinie klasy wyższośredniozamożnych Niemców w miasteczku w Zachodnich Niemczech. Produkcja może nie mająca tak wygórowanych ambicji jak ta przedstawiona powyżej, jednak równie lekka i celna.

Z całego filmu bije umiłowanie do kiczu i zorganizowania u Niemców. Nawet wolny dzień mają dokładnie rozplanowany, a sam dom to szczyt postmodernizmu; łazienka wykonana w stylu egipskimi (rzeźby Tutenchamona, tapety z palmami na ścianach, wszechobecne piaskowe kolory), sypialnia odzwierciedlająca dżunglę (bambusopodobne łóżko, kołdra z motywem tygrysa), a na końcu w ogrodzie lampka w kształcie Statuy Wolności.

Film nakręcony ascetycznie, a jego jedyna narracją są obrazy i dźwięki otoczenia. Brak w nim dialogów; idealnie symbolizuje  to niedzielne wyciszenie. Jednakże w kontraście z tym mamy ukazane jaskrawe i przekombinowane wnętrza w domu Niemców. Kolejne ujęcia wywoływały (moim zdaniem uzasadnione) ataki śmiechu wśród publiczności, ilekroć pojawiało się coś co bardziej dziwnego. Muszę jednak przyznać, że film był to film solidny i bardzo dopracowany.

Ekran się zaciemnił, a z głośników rozległ się głos burmistrza Nowego Jorku; opowiadał on o otwarciu się władz na artystów, o tym, że miasto zawsze było przyjazne wszelakim happeningom i prowokacjom artystycznym i że jest to w ramach konstytucyjnej wolności Ameryki. Po chwili zaczęły się ujęcia z reportażów wiodących stacji telewizyjnych w USA. Mówiły one o brawurowym czynie nieznanych sprawców, którzy w ciągu nocy podmienili amerykańskie flagi na moście brooklyńskim, zawieszając na ich miejsce białe. Wylewała się nieciągnąca się rzeka wściekłości nowojorskich radnych, mieszkańców miasta i różnych ekspertów. Zostało wszczęte śledztwo, Brooklyn ogłosił 5000 dolarów nagrody w celu złapania sprawców. Na końcu film żegnał nas tymi samymi słowami burmistrza Big Apple, co na początku; teraz jednak będącymi pustymi, nudnymi frazesami.



Skromne dzieło trzech Niemców dokumentujące ich niesamowity wyczyn; podmianę flag. Wykorzystali przy tym niemal tylko materiały telewizyjne traktujące o tym wydarzeniu. Pokazali tym samym moc happeningu, ale także hipokryzję wolności i równości amerykańskiej. Przedstawiam wam Symbolic Threats

Przedostatnią krótkometrażówką było #YA, argentyńska świeżynka. Niesamowita wizualnie i muzycznie, traktuje o miłości dwojga ludzi do siebie i do wolności. Motywem przewodnim są rozruchy w Argentynie, gdzie mieszkańcy miast sprzeciwili się władzom, korzystając przy okazji z dobrodziejstw technologii jak Twitter i mocy happeningu. Film reżyserii Ygora Gamy i Florencii Rovlich porywa nas autentycznymi zdjęciami w sam środek masy ludzkiej wychodzącej na ulicę, by protestować przeciwko działaniom władz. Co jakiś pojawiały się komentarze dotyczące akcji filmu w postaci wpisów na blogach.

Wykonany w cieplych kolorach ukazuje klimat argentyńskich miast. Lampy sodowe dające żółte światło, błyski pociągów i świateł w mieszkaniach; sprawiało to nienaturalne wrażenie jakiejś  dziwnej atmosfery, zupełnie dla nas, Polaków, niespotykanej. Twórcy uraczyli nas widokiem z pierwszej osoby w trakcie zamętu, gdy protestujący walczą z oddziałami pacyfikującymi. Granaty dymne, flary - wszystko to niesamowicie mocno wbijało w fotel. Kolejną sekwencją był niesamowity taniec cieni na ścianach bloków. Tak sugestywny i niesamowicie wykonany, że potem już nawet zapomniałem o samym wbiciu w fotel. Jako całość z pewnością jeden z lepszych przedstawionych na pokazie.

Kończącym akcentem było Sense of Place: Tokyo. Bardziej eksperyment niż film, wziął na barki ukazanie jednego z największych megapolis w tylko cztery minuty. Każdy kadr trwał ułamek sekundy, był przerywany innym ujęciem, by po chwili na ten ułamek sekundy wrócić. Dzięki temu miało się wrażenie śledzenia trzech różnych linii narracyjnych jednocześnie. Szybka muzyka i zmienność obrazu niektórych doprowadzała do choroby lokomocyjnej, jednak mnie po prostu zahipnotyzowało.

Choć z początku ja miałem problem z dostrzeganiem tego, co się dzieje na ekranie, to po chwili już w miarę zacząłem pojmować i rozumieć, co widzą oczy. Odczytywałem obraz Tokio jako niezwykle bogatego i różnorodnego miasta - w końcu liczy sobie paręnaście milionów mieszkańców i ma chociaż krótką, to bogatą historię. Jednak tym samym jest ukazany tutaj triumf kapitalizmu i konsumpcjonizmu - widać wszelakie neony i jaskrawe reklamy, potężne wieżowce będące siedzibami ogromnych korporacji i wszechobecny pośpiech. Chociaż pokazane są też migawki ukazujące spokojniejsze miejsca, to jednak tona one w krzyku ujęć z dzielnic handlowych.

Nie żałuję, że się wybrałem na pokaz tych filmów; parę nich mnie skłoniło do myślenia, a niektóre wręcz zachwyciły. Chociaż dotychczas krótkometrażówek nie lubiłem, to chyba z tego powodu, że były po prostu marne. Nie potrafiłbym sobie wyobrazić wymienionych powyżej shortów w innej niż właśnie tej formie. A i przy okazji paru rzeczy się o świecie dowiedziałem.

Linki:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz