Edgar Wright należy do jednych z moich ulubionych reżyserów.
Jest jednym z niewielu twórców w pełni wykorzystujących potencjał filmu do
celów komediowych. Podczas gdy mainstream zatrzymał się na samej grze
aktorskiej i ewentualnych improwizacjach, on sięgał po pełne spektrum
ekspresji, od muzyki po czystą wizualizację.
Najnowszy obraz Wrighta to Baby Driver, dalej komedia, tym razem jednak z elementem bardziej
dramatycznym niż prześmiewczym. Choć zaczyna się świetną sekwencją pościgu, to
jednak bardziej niż czując napięcie doświadczamy po prostu radości ze świetnie
wyreżyserowanej i skonstruowanej sceny.
Baby Driver opowiada
historię młodocianego Baby, który by spłacić długi jest kierowcą odpowiedzialnym
za ucieczki z różnej maści napadów. W międzyczasie dowiadujemy się o jego
częściowej wadzie słuchu i zamiłowaniu do muzyki, której zawsze słucha, a nawet
czasami komponuje, samplując kwestie nagrane podczas napadów. W międzyczasie
poznaje też kelnerkę Debbie, z pomocą której chce uciec od dotychczasowego
życia.
Problem pojawia się, gdy pomimo pozornego zakończenia
kontraktu Baby dalej jest trzymany na smyczy Doktorka, głównego zleceniodawcy i
organizatora skoków. Ekipa, do której młody zostaje wciągnięty zawiera w sobie między
innymi Batsa, który nie ma oporów przed mordem, co nieuchronnie prowadzi do
konsekwencji.
Wright uwielbia pokazywać świat barwnie oczami bohatera, a w
tym wypadku jeszcze uszami. Po sekwencji ucieczki zaczyna się scena przechadzki
bohatera po kawę, w której zręcznie zostaje połączona muzyka z odgłosami
świata, a tekst piosenki możemy przeczytać na graffiti wymalowanych na mijanych
przez Baby murach. Później pojawiają się sekwencje strzelane, gdzie karabiny
bębnią na równo z perkusją soundtracku.
Wright bardzo wiele czerpie z poprzedników tego typu filmów
akcji i ściganych, ale w równym stopniu się z nich naśmiewa. Milczenie i
pozorna niedostępność bohatera jest jawnym odniesieniem do Drive Nicolasa Winding Refna, a nawet pojawia się chwila, gdzie
Baby zakłada bardzo podobną kurtkę do protagonisty granego przez Goslinga.
Pojawiają się motywy nawiązujące do historii Bonnie i Clyde’a, czy do
późniejszych filmów jak Blues Brothers
czy Pulp Fiction. Scena w typowej
amerykańskiej jadłodajni czy pościg (niestety pieszy) w centrum handlowym tworzą
przepiękną sieć nawiązań do poprzedników, a jednak Baby Driver je wszystkie łączy we własną, unikalną kompozycję.
Wizualnie film odbiera się bardzo dobrze. Żywe kolory i
zrównoważone ujęcia grają w parze z sekwencjami akcji, nad którymi pieczę
trzymał Bill Pope, odpowiedzialny za m. in. Scott
Pilgrim…, trylogię Matrix czy The World’s End. Kamera się nie gubi,
nie trzęsie ani nie ucieka się do typowych sztuczek filmów akcji – ruchy są
spokojne, by widz mógł się nacieszyć widokiem pościgów czy walk. Owszem, są
szybkie cięcia ale one współpracują z muzyką. Ją skomponował i skompilował
Steven Price, zdobywca Oscara za muzykę w Grawitacji.
Zaserwowane nam zostały utwory ze spektrum muzyki rozrywkowej od lat pięćdziesiątych
do czasów nam współczesnych, które jednak znakomicie się wpisują w klimat
całego filmu i odpowiadają na każdą sytuację.
Na plakatach mieliśmy zapowiedź świetnej ekipy aktorskiej. I
trzeba przyznać, nieomal każdy wywiązał się ze swojej roli znakomicie.
Protagonista grany przez Ansela Elgorta (Gwiazd
naszych wina) jest pełen naturalnej energii i młodzieńczości, Kevin Spacey
znakomicie parodiuje swoje alter ego z House
of Cards jako Doktorek. Jon Hamm jako Buddy świetnie wychodzi z ukrycia i
tworzy jedną z ważniejszych postaci. Nawet Jamie Foxx jako Bats wypada dobrze,
chociaż jego postać została odrobinę zbyt „bujnie” napisana. Zastrzeżenia mam
jedynie do cameo basisty Red Hot
Chilli Peppers, czyli Flea. Na krótki czas jego obecności w filmie jedyne co
robił to strzelał miny i dwa razy burknął coś niewyraźnie. Stanowczo za mało i
moim zdaniem - niewykorzystany potencjał. Natomiast świetnie swoją rolę
poprowadziła Lily James, grając Deborah, obiekt zainteresowań głównego
bohatera. Dodała wiele uroku w scenach z jej udziałem.
Cały film z technicznej strony bez zarzutu – ani muzyka, ani zdjęcia, ani aktorzy nie zawiedli. Mimo to jest jeden spory zarzut w stronę reżysera i scenarzysty – czyli Edgara Wrighta. O ile starał się stworzyć odrobinę poważniejszą historię niż w poprzednich jego filmach, to jednak dalej chciał zachować komediowy trzon. I to mu się udało. Niestety, tak gdzieś w 2/3 filmu nerwy mu chyba puściły, ponieważ od tej pory akcja zaczyna się układać coraz bardziej fantastycznie i nieprawdopodobnie, tworząc raczej pokręcone i powyginane do granic możliwości lustro, a nie zwierciadło rzeczywistości. Przez to ciężej brać na poważnie historię i motywy bohaterów, a film na tym sporo cierpi. Tworzy się dysonans, którego nawet do końca nie łata świetnie skomponowane zakończenie, które wiąże wszystkie wątki i jest zaskoczeniem tak dla bohaterów filmu, jak i dla widza. Jest jednak logiczne i proste, a konkluzja sprawia, że wychodzimy z kina z dobrym humorem.
Cały film z technicznej strony bez zarzutu – ani muzyka, ani zdjęcia, ani aktorzy nie zawiedli. Mimo to jest jeden spory zarzut w stronę reżysera i scenarzysty – czyli Edgara Wrighta. O ile starał się stworzyć odrobinę poważniejszą historię niż w poprzednich jego filmach, to jednak dalej chciał zachować komediowy trzon. I to mu się udało. Niestety, tak gdzieś w 2/3 filmu nerwy mu chyba puściły, ponieważ od tej pory akcja zaczyna się układać coraz bardziej fantastycznie i nieprawdopodobnie, tworząc raczej pokręcone i powyginane do granic możliwości lustro, a nie zwierciadło rzeczywistości. Przez to ciężej brać na poważnie historię i motywy bohaterów, a film na tym sporo cierpi. Tworzy się dysonans, którego nawet do końca nie łata świetnie skomponowane zakończenie, które wiąże wszystkie wątki i jest zaskoczeniem tak dla bohaterów filmu, jak i dla widza. Jest jednak logiczne i proste, a konkluzja sprawia, że wychodzimy z kina z dobrym humorem.
Czy więc polecam Baby
Driver? Gorąco. Jest to z pewnością jeden z najlepszych filmów dostępny w
multipleksach, ponieważ serwuje rozrywkę odrobinę bardziej wymagającą, ale też
o wiele bardziej zabawną i zostawiającą pozytywne odczucia. Naprawdę warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz