wtorek, 16 stycznia 2018

Kapitalizm narzędziem ideologii czy ideologia narzędziem kapitalizmu?

Można rzec, że kultura popularna jest odzwierciedleniem gustu większości. Warto sobie też przypomnieć poprzednie określenie na nią - kultura masowa. I o ile pierwszy termin zdaje się mieć znaczenie neutralne, to już drugi sprawia, że migają lampki alarmowe. Ortega Y Gasset o masie powiedział:
 Dla chwili obecnej charakterystyczne jest to, że umysły przeciętne i banalne, wiedząc o swej przeciętności i banalności, mają czelność domagać się prawa do bycia przeciętnymi i banalnymi i do narzucania tych cech wszystkim innym.
I biorąc sobie za prawdę słowa hiszpańskiego filozofa możemy powiedzieć, że jest to jakieś odzwierciedlenie ideologii. I jaka jest między nią a kulturą relacja? Kto ją tworzy, a kto jest nią kierowany? 

Ale za nim się zabierzemy za odpowiedzi wpierw poznajmy dokładniej pojęcia, którymi będziemy operować. Wedle Encyklopedii PWN ideologią jest pojęcie występujące w filozofii i naukach społecznych oraz politycznych, które określa zbiory poglądów służących do całościowego interpretowania i przekształcania świata. Co ją jednak odróżnia od filozofii? Celowość. Filozofia za zadanie przyjmuje sobie jedynie opis i zrozumienie świata. Natomiast ideologia ma czynny wpływ na rzeczywistość, gdyż jej podstawową cechą jest przekształcanie świata.

Kultura masowa natomiast jest dominującym typem w społeczeństwie masowym, będąca odpowiedzią na jego potrzeby. Masy można jednak manipulować ideologią, co nam pokazały wydarzenia ubiegłego wieku w postaci komunizmu i faszyzmu. 
W obecnych czasach ideologie dalej istnieją, jednak w daleko mniej radykalnym stopniu. A jednak zmieniają świat jak wcześniej i ścierają się między sobą. Globalizacja dodatkowo się przyczyniła do tej „odwiecznej” walki - za pośrednictwem radia, telewizji i (przede wszystkim) internetu przekazywane i wymieniane są poglądy. Nierzadko też anonimowość wyzwala w ludziach otwartą wrogość, co jest widoczne szczególnie w mediach społecznościowych. 

Co ciekawe, w obecnych czasach oprócz zmieniania rzeczywistości chcemy też „poprawiać” przeszłość. Najjaskrawszym przypadkiem są tzw. rebooty - czyli tworzenie danej franczyzy od nowa, zostawiając jedynie pierwotny zamysł. Ghostbusters z lat osiemdziesiątych a film z 2016 roku poza różni się poza oryginalną wizją nieomalże wszystkim. Największą różnicą jest odwrócenie ról - główne role dostały kobiety. Film okazał się finansową klapą, bo nie przyciągnął do kin oczekiwanych tłumów. 

Twórcy postanowili wesprzeć polityczną kampanię Hillary Clinton, która jako kandydat na prezydenta USA z ramienia demokratów reprezentuje lewicową myśl polityczną Amerykanów. Jednak wybrano zły film - głównym procentem demograficznym fanów są mężczyźni, których umiejętności socjalne (szczególnie z kobietami) są poniżej normy, a oni sami preferują zanurzanie się w science-fiction czy fantasy – czyli nerdy. Nic więc dziwnego, że pomysł na pozostawienie starszych, kultowych filmów na rzecz feministycznego kolażu został zmieszany z błotem. I to abstrahując od samej jakości nakręcenia filmu, tylko wynikłą z krytyki burzę oskarżającą mężczyzn o sabotowanie promocji nowych Ghostbusters. Dlaczego więc Sony jako wydawca zdecydowało się na tak radykalny krok?

Musimy się cofnąć do 2013 roku, w którym premierę miała bijąca rekordy popularności animacja Disneya - Frozen. Uplasowana na 9. miejscu najwięcej zarabiających filmów na świecie produkcja stanowiła żywy dowód na rosnącą grupę demograficzną filmów, jakimi płeć żeńska(w każdej wiekowej iteracji). Ponadto studium Men Buy, Women Shop udowodniło, że kobiety wydają więcej. A co może je sprowokować do kupna? Na przykład gadżet z filmu, które je zachwycił. I od tej pory wielkie spółki próbowały rozbić bank – wyprodukować film, który sprawi, że wyłoni się nowa grupa – kobiece nerdy, które będą gotowe wydać na akcesoria związane z produktem więcej niż dotychczas męska strona.

W jakiś sposób zbiegło się to z interesem środowisk lewicowych, które postanowiły wprowadzić nowe myśli w środowisko kulturowe nerdów, a przy tym jednocześnie wesprzeć kampanię prezydencką Hillary Clinton. I oto zdarzył się cud ­– wchłoniętym przez Disney Lucasfilmem odtąd miała kierować Kathleen Kennedy, uznany producent i zdeklarowana feministka. Pojawiła się idealna okazja.

Jak dotąd nowych filmów z serii Star Wars mieliśmy trzy - Przebudzenie Mocy, Łotr 1 i Ostatni Jedi. Ich główną różnicą w stosunku do poprzednich części jest zmiana protagonisty na protagonistkę. Ponadto wprowadzone zostały role zarezerwowane dla mniejszości etnicznych (w USA). I chociaż pierwsza część nowej trylogii została przyjęta z dużym entuzjazmem, to już kolejne produkcje zmniejszały optymizm zagorzałych fanów Star Wars. Warto dodać, że studio postanowiło wyrzucić z „kanonu” wszystko oprócz oryginalnych filmów plus animacji produkowanych już po fuzji. Oczywiście rozsierdziło to środowisko, jednak dalej pozostawiało odrobinę dobrej woli. Burza podniosła się w momencie wymiany poglądów na twitterze, gdzie jeden ze scenarzystów Łotr 1 „upolitycznił” film, stwierdzając, iż „Imperium jest organizacją wspierającą biały supremacjonizm”. Drugi poparł jego słowa, dopełniając słowami że przeciwwagą dla owego Imperium jest grupa ludzi koloru (people of color) prowadzoną przez nieustraszoną kobietę.

I zdaje się, że narracja się wtedy rozdwaja. Owszem, w oryginalnej trylogii były animozje kulturowe, ale raczej w formie żartu - aktorzy grający postacie stojące po stronie Imperium mówiły z akcentem brytyjskim, natomiast odtwórcy ról Rebelii mieli akcent amerykański. Poza tym umiejscowienie walk rasowych w kontekście homo sapiens w uniwersum, gdzie istnieje ogromna ilość ksenomorfów tworzy całkiem dużą niespójność.

Pojawia się pytanie: kto miał na tym skorzystać? Czy masowe skupisko wyobraźni jakim jest Star Wars słusznie zostało wykorzystane jako element przekazywania treści środowisk lewicowych?

Teoretycznie Hillary Clinton miała wygrać. Nikt nie spodziewał się, że kontrowersyjna postać Donalda Trumpa przejdzie na pierwszy plan i sięgnie po tytuł prezydencki. Nawet Disney, który postanowił pójść bezpieczną taktyką uzyskania przychylnego głosu liberalnych mediów. Chociaż więc opcja polityczna myślała, że wykorzysta hegemona do wsparcia własnej ideologii, to hegemon wykorzystał ją, by sięgnąć po kolejne zasoby gotówki, które czekały w kobiecych portfelach. Ideologia stała się narzędziem dla kapitalizmu. A historia spłatała Ameryce ogromnego figla. 

Czy to była wściekłość nerdów, z których część postanowiła założyć ruch alt-right? Czy może po mocno socjalnej polityce Baracka Obamy ludzie mieli dość dotychczasowego systemu? Jedno jest pewne. Masami można kierować ideologią. Ale kto kieruje ideologiami?

2 komentarze: