Rok 2017 przyniósł nam nowy owoc artystycznej
kinematografii: Zabójstwo Świętego
Jelenia. Po uznaniu reżysera Lobster
Yorgosa Lathimosa przez Jury w Cannes nadeszła pora na dzieło jeszcze
dziwniejsze i bardziej niepokojące. Z hollywoodzką obsadą oczywiście.
Całość filmu nawiązuje do tragedii Eurypidesa Ifigenia w Aulidzie; pojawia się nawet w
samym filmie. Steven Murphy jako ceniony kardiolog ma wszystko: prestiż, przestronny
dom, piękną żonę i dwójkę cudownych dzieci. Ale ma też sekret: wychowanka
Martina, którego wziął pod swoją pieczę po tym, jak doprowadził do śmierci jego
ojca podczas operacji. Kierowany poczuciem winy stara się wypełnić pustkę po
rodzicu w życiu młodego chłopaka; nie wie jednak, że wchodzi coraz głębiej w
jego sidła, które go doprowadzą do ultimatum: albo zabije kogoś ze swojej
rodziny, albo cała (oprócz niego) umrze w męczarniach.
Pierwszy akt stanowi jednocześnie umiejscowienie widza w
akcji i zdezorientowanie go. Reżyser nie prowadzi widza za rękę, pobór
informacji utrudniają sztywne i nienaturalne dialogi. Drugi akt rozdaje
nieomalże wszystkie karty, przez co trzeci nie jest emocjonujący i nie chwyta
oglądającego na tyle, na ile film oczekuje.
Lathimos oprócz czerpania z antyku korzysta z dorobku
Kubricka; Lśnienia w szczególności.
Jest podobna dekonstrukcja rodziny, technicznie również widać nawiązania do
wielkiego mistrza; problem jest taki, że to wszystko było już zrobione lepiej.
Wykorzystanie pompatycznej muzyki symfonicznej jak klamra spina początek i
koniec, a pomiędzy nimi mamy niepokojącą, opartą na dysonansach i ostrej
dynamice ścieżkę dźwiękową, która pojawia się tylko w momentach szczególnie ważnych.
Thimios Bakatakis odpowiedzialny za zdjęcia wykonuje rzemieślniczą robotę, nie
zaskakuje nas niczym nowym, ale jednocześnie zachowuje odpowiednią dozę
napięcia poprzez powolne najazdy kamery i nienaturalne oświetlenie.
Największymi nazwiskami obsady są Colin Farrell i Nicole
Kidman. I chociaż widać było ich starania, to umyślnie sztywne i dosłownie dziwne
dialogi („Nasza córka zaczęła miesiączkować” wypowiadane poważnym głosem na
spotkaniu znajomych) bardzo zawężają ich zakres; idealnie za to wybrano Barry’ego
Ceoghana jako Martina, czyli fatum filmu. Tak zwana specyficzna uroda aktora idealnie
współgra z równie specyficznymi kwestiami wypowiadanymi przez bohatera. Trzeba
powiedzieć, że było to dla wszystkich wyzwanie; dla aktorów grać, dla widzów
słuchać i oglądać.
Ponadto dzieło ma jedną poważną wadę - przez te dialogi
ciężko jest uwierzyć, że świat wykreowany przez Greka jest realny - a tego się
film domaga. I ten przeraźliwy dysonans zagłusza naprawdę dobrze wykonany film.
Tylko niekiedy powinno się ograniczać proces twórczy wielkiego nazwiska. Bo
niestety, ale to właśnie pretensjonalność zabiła Zabójstwo Świętego Jelenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz