niedziela, 10 grudnia 2017

Zabójstwo Świętego Jelenia - Recenzja

Rok 2017 przyniósł nam nowy owoc artystycznej kinematografii: Zabójstwo Świętego Jelenia. Po uznaniu reżysera Lobster Yorgosa Lathimosa przez Jury w Cannes nadeszła pora na dzieło jeszcze dziwniejsze i bardziej niepokojące. Z hollywoodzką obsadą oczywiście.

Całość filmu nawiązuje do tragedii Eurypidesa Ifigenia w Aulidzie; pojawia się nawet w samym filmie. Steven Murphy jako ceniony kardiolog ma wszystko: prestiż, przestronny dom, piękną żonę i dwójkę cudownych dzieci. Ale ma też sekret: wychowanka Martina, którego wziął pod swoją pieczę po tym, jak doprowadził do śmierci jego ojca podczas operacji. Kierowany poczuciem winy stara się wypełnić pustkę po rodzicu w życiu młodego chłopaka; nie wie jednak, że wchodzi coraz głębiej w jego sidła, które go doprowadzą do ultimatum: albo zabije kogoś ze swojej rodziny, albo cała (oprócz niego) umrze w męczarniach.

Pierwszy akt stanowi jednocześnie umiejscowienie widza w akcji i zdezorientowanie go. Reżyser nie prowadzi widza za rękę, pobór informacji utrudniają sztywne i nienaturalne dialogi. Drugi akt rozdaje nieomalże wszystkie karty, przez co trzeci nie jest emocjonujący i nie chwyta oglądającego na tyle, na ile film oczekuje.

Lathimos oprócz czerpania z antyku korzysta z dorobku Kubricka; Lśnienia w szczególności. Jest podobna dekonstrukcja rodziny, technicznie również widać nawiązania do wielkiego mistrza; problem jest taki, że to wszystko było już zrobione lepiej. Wykorzystanie pompatycznej muzyki symfonicznej jak klamra spina początek i koniec, a pomiędzy nimi mamy niepokojącą, opartą na dysonansach i ostrej dynamice ścieżkę dźwiękową, która pojawia się tylko w momentach szczególnie ważnych. Thimios Bakatakis odpowiedzialny za zdjęcia wykonuje rzemieślniczą robotę, nie zaskakuje nas niczym nowym, ale jednocześnie zachowuje odpowiednią dozę napięcia poprzez powolne najazdy kamery i nienaturalne oświetlenie.

Największymi nazwiskami obsady są Colin Farrell i Nicole Kidman. I chociaż widać było ich starania, to umyślnie sztywne i dosłownie dziwne dialogi („Nasza córka zaczęła miesiączkować” wypowiadane poważnym głosem na spotkaniu znajomych) bardzo zawężają ich zakres; idealnie za to wybrano Barry’ego Ceoghana jako Martina, czyli fatum filmu. Tak zwana specyficzna uroda aktora idealnie współgra z równie specyficznymi kwestiami wypowiadanymi przez bohatera. Trzeba powiedzieć, że było to dla wszystkich wyzwanie; dla aktorów grać, dla widzów słuchać i oglądać.

Ponadto dzieło ma jedną poważną wadę - przez te dialogi ciężko jest uwierzyć, że świat wykreowany przez Greka jest realny - a tego się film domaga. I ten przeraźliwy dysonans zagłusza naprawdę dobrze wykonany film. Tylko niekiedy powinno się ograniczać proces twórczy wielkiego nazwiska. Bo niestety, ale to właśnie pretensjonalność zabiła Zabójstwo Świętego Jelenia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz