sobota, 13 maja 2017

Awaria komunikacji - realne zagrożenie czy mityczna groźba?

Porozumiewanie się jest jedną z najważniejszych cech organizmów; bez niego nie bylibyśmy nijak w stanie współpracować, rywalizować czy jakkolwiek współżyć, czy to na poziomie stawonogów, czy gatunku homo sapiens. Ostatnio nawet dowiedziono, że rośliny się między sobą wymieniają informacjami, jednak w takiej skali czasowej, która dla nas, ludzi, jest barierą nie do przekroczenia. A sposobów komunikacji jest cała masa – zapach, kolor, kształt czy dla nas oczywisty – dźwięk. Poza tym stworzyliśmy ogromną ilość innych przekaźników informacji, jak chociażby internet. A jednak pojawia się opcja, że któreś z tych mediów może zawieść – a wtedy już pojawia się wątpliwość, która może prowadzić do ogromnych konsekwencji.

Zacznijmy od tego, co może do tej awarii doprowadzić. Klasyczna definicja prawdy znaczy „sąd zgodny z rzeczywistością”, a co za tym idzie, antytezą jest „sąd niezgodny z rzeczywistością”, czyli nieprawda. Owa antyteza opiera się więc na błędnej relacji dwóch czynników – albo rzeczywistość jest zafałszowana, albo sąd. Prowadzi to do dysonansu podczas komunikacji, gdzie naruszone zostaje zaufanie, a to może prowadzić do zerwania pomostu komunikacyjnego. I może prowadzić do błędnych decyzji.

I mogło się tak stać 26 września 1983 roku. Ale ta decyzja mogła doprowadzić do największej katastrofy w dziejach ludzkości. Stanisław Pietrow, ówcześnie radziecki podpułkownik otrzymał komunikat od systemów wczesnego ostrzegania o nadciągających głowicach nuklearnych, które prawdopodobnie zostały wystrzelone przez Stany Zjednoczone. A jednak pomimo komunikatu teoretycznie niezawodnego sprzętu Pietrow się zawahał; teoretyczny atak miałby zakładać uderzenie pełnią arsenału, by zniszczyć jak największy potencjał militarny przeciwnika, monitory wskazywały na obecność tylko pięciu rakiet. W tym wypadku nie wydawało się to logiczne dla podpułkownika i w rezultacie nie postąpił zgodnie z protokołem, by uderzyć kontratakiem. Jak się później okazało, zawiniła maszyna; ale to dzięki ludzkiemu rozumowaniu i weryfikacji informacji uniknęliśmy zniszczenia całego globu.

Roman Jakobson, rosyjski językoznawca w swojej rozprawie Poetyka w świetle językoznawstwa przedstawił model komunikacji językowej gdzie przedstawił sześć czynników odpowiedzialnych za akt mowy: nadawcę, odbiorcę, komunikat, kod, kontekst i kontakt. I jeżeli któryś element nie współgra, może to doprowadzić do problemu z odbiorem komunikatu. W wymienionym wyżej przypadku kryzysu nuklearnego zawinił nadawca, czyli komputer. Ale dzięki elementowi aktu, czyli kontekstowi dowiódł o nieprawdzie przekazanej przez system wczesnego ostrzegania. Zatem aby zweryfikować komunikat, musi on spełniać warunki aż pięciu czynników.

A jednak pojawia się zdanie, że nie zawsze powinniśmy wszystkiego rozkładać na sztuczne czynniki pierwsze. Na przełomie wieku XIX i XX pojawił się filozoficzny prąd intuicjonizmu zainicjowany przez Henriego Bergsona. Według niego każda klasyfikacja, a więc interpretacja jakiegoś faktu stanowiłaby jej deformację, zniekształcenie, które mogłoby prowadzić do błędnego rozumienia jakiegoś faktu. Jak pisze:
To prawda, że świadomość, gdy spogląda do wnętrza osoby, dostrzega różnorodne stany psychiczne, które nastę­pują po sobie. Ta różnorodność jest jednak sztuczna. Pochodzi ona stąd, że zawsze dzielimy nasze doświadczenie na fragmenty, ze względu na większą wygodę działania i życia. To zaś wynika przede wszystkim z tego, że nie podchodzimy do zmiany bezpośrednio: wolimy zastępować ją powierzchowną rekonstrukcją.
Jedynym rozwiązaniem jest zatem przyjmować go bezkrytycznie, intuicyjnie. Dzięki temu można świat obserwować bezsprzecznie, a komunikacja mogłaby być wolna od jakichkolwiek zakłóceń. W praktyce jednak świat jest zbyt chaotyczny i różnorodny, by to mogło się ziścić.

W prawdziwie kosmicznej skali dowodził tego Stanisław Lem, polski pisarz światowej sławy. Jego powieści science fiction głównie orbitowały wokół niemożności kontaktu z organizmami pozaziemskimi, co już można było zaobserwować w Solaris, ale apogeum tego zostało opisane w ostatniej powieści Lema, Fiasko. Sama nazwa wiele mówi o tym, co nastąpi w utworze. Próba kontaktu z cywilizacją pozaziemską nie jest możliwa, i nie jest to kwestia różnicy technologicznej, odległości czy innego czynnika, który mógłby być zmarginalizowany – ostateczną barierą jest sama natura ludzka, jej physis. Nie jest możliwe zmienić to, co jakimi jesteśmy i nie jesteśmy w stanie zmienić czyjejś natury. Dlatego gdy główny bohater trafia na planetę Kwintę w celu pierwszego oficjalnego i realnego kontaktu z jej mieszkańcami, nie dochodzi do niego, ponieważ nie jest w stanie nawet ich rozpoznać i znaleźć. A w wypadku niepowodzenia planeta miałaby zostać zbombardowana.

Lem bardzo dobrze rozumiał, że gdy akt komunikacji nie spełnia jakiegoś warunku, to nie jest on możliwy do pełnej realizacji. Ale właśnie dzięki stylistyce science fiction potrafi on dobitnie pokazać, jak funkcjonuje i jak powinien funkcjonować człowiek. Ale gatunek ten, chociaż wiele przewiduje, to w wielu innych kwestiach się pomylił i świat poszedł w zupełnie inną stronę, niż się wszyscy w XX wieku spodziewali.


Od powstania internetu liczymy erę informacji, gdzie ona jest najważniejszym towarem. Nie jest już tajemnicą, że wielkie korporacje handlują nawet danymi ludzi, którzy nieopatrznie zostawiają więcej śladów po sobie, niż by chcieli. Niemniej jednak osiągnęliśmy jakiś nowy poziom w komunikacji, skoro teraz dla ludzkości informacja jest najbardziej pożądana. Z drugiej strony bardzo się uzależniliśmy od tej sieci, która oplata nasz glob. Do tego stopnia, że często już bardziej ufamy temu, co się w niej znajduje niż naszemu przeczuciu i własnym zmysłom.

Co więc może doprowadzić do awarii komunikacji? Nieznajomość zasad jej funkcjonowania w dzisiejszym świecie. W pewien sposób określił to hiszpański filozof Ortega y Gasset, najbardziej znany ze swojego dzieła Bunt mas, gdzie napisał:
Prawdą jednak jest coś przeciwnego: żyjemy w epoce, którą cechuje poczucie olbrzymich możliwości realizacji, ale która nie wie, co ma realizować. Panuje nad wszystkimi rzeczami, ale nie jest panią samej siebie. Czuje się zagubiona w nadmiarze własnych możliwości. Okazuje się, że współczesny świat mimo tego, iż dysponuje większą ilością środków, większą wiedzą, większymi niż kiedykolwiek przedtem możliwościami technicznymi, posuwa się naprzód w sposób najbardziej prymitywny, po prostu bezwolnie dryfując.
Znaczy to, iż kolejne pokolenia bardziej niż rozwijając myśl ludzką to żerują na niej, korzystając z niej bezrozumnie. Może się zdarzyć, że przytłaczająca masa konsumentów, jak to nazwalibyśmy ich dzisiaj, zakryje całkowicie tą mniejszość, która w jakiś sposób dbała o dziedzictwo ludzkości i jej rozwój. Taki rozwój wypadku może doprowadzić do awarii komunikacji, ponieważ ktoś musi jej strzec. Ale wedle łacińskiej sentencji – Quis qustodiet Ipsos qustodes? – Kto pilnuje strażników?

Wiedząc już, czym jest awaria komunikacji i jakie ona ma oblicza możemy się spytać – czy jest ona realnym zagrożeniem czy mityczną groźbą? Możemy z pewnością stwierdzić, że czyha ona na każdym kroku i jej konsekwencje mogą być niekiedy ogromne. Z drugiej strony jednak zapewniliśmy sobie mnóstwo zabezpieczeń, których złamanie stanowiłoby nie lada sztukę. Tak więc pomimo niskich szans wystąpienia awarii, powinniśmy zawsze być świadomi jej następstw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz