niedziela, 9 kwietnia 2017

Dźwięk przeszłości - Rachunek z europejską kulturą

Świat rządzi się trendami. To już wiemy nie od dziś; można nawet powiedzieć, że rozwój kulturowy jest nim motywowany. Zdarza się jednak, że jakaś moda na tyle mocno potrafi się utrzymać, że w pewnym momencie stajemy w miejscu. Czy to źle? Z jednej strony od czasów I wojny światowej jesteśmy ciągle w pogoni za postępem i jakikolwiek postój jest odbierany jako opóźnienie. A czasem warto się przyjrzeć temu, co się dookoła dzieje, nie tylko pędzić do przodu i ścigać heglowski Zeitgeist.

Jednym z takich obecnych trendów jest relacja z przeszłością, sięgającą czasów, gdzie barbarzyństwo wciąż było obecne. Mówię tu o zainteresowaniu średniowieczem czy nawet kulturą pogańską. Znudzeni ciągłym łączeniem wieków średnich z chrześcijaństwem, szukamy konotacji z Europą starych bóstw i plemion, które najpierw opierały się Imperium Rzymskiemu, a potem narzuceniu nowej religii w jednego Boga.



Początku tej mody może się dopatrywać w literaturze; Tolkien i jego Władca Pierścieni przywołał legendy skandynawskie i celtyckie do ponownego życia. Kilkadziesiąt lat później jego tropem podążył George R. R. Martin, pisząc Grę o Tron, która miała ukazać gwałtowność i brutalność wyidealizowanego świata średniowiecznego. W tym samym czasie ukazały się pierwsze opowiadania o wiedźminie Geralcie, postaci wykreowanej przez Andrzeja Sapkowskiego. Pisarz wykorzystał motywy słowiańskiej kultury, nadając jej spójność w ten sam sposób co Tolkien – łącząc je z motywami lepiej zachowanych przekazów.

I choć te przykłady miały pewien wpływ na kulturę popularną, to prawdziwy boom nastąpił dopiero w trzecim milenium. Premiera filmów Jacksona, serial zrealizowany na podstawie prozy Martina, a na końcu trylogia gier osadzonych w uniwersum Wiedźmina – to sprawiło, że zainteresowaliśmy się głębiej kulturą sięgającą poza średniowieczne motywy uczone w szkołach.

Wzrost zainteresowania tematem nastąpił we wszystkich dziedzinach kultury – pojawiły się towarzystwa rekonstrukcji historycznej (szczególnie wczesnego średniowiecza), w muzyce nastąpiło zainteresowanie pogańskimi rytmami i instrumentami, a nasze ekrany zaatakowała barbarzyńska Europa walcząca z tą ugładzoną przez chrześcijaństwo.

Kładę nacisk szczególnie na to ostatnie, bo jest to najłatwiejsze do zwizualizowania medium. Mam tu na myśli tak filmy, jak i seriale, a nawet gry komputerowe. A dopełnieniem obrazu będzie muzyka je ilustrująca, której podobieństwo jest niekiedy zatrważające.

Pierwszym przykładem, którym się posłużę, będzie serial Wikingowie, którego twórcą jest Michael Hirst. Premierował w 2013 roku i, jak sama nazwa wskazuje, koncentruje się na historycznej figurze wikingów, najeźdźców z północnej Europy. Świat zapamiętał ich głównie dlatego, iż złupili nieomalże każdy kawałek kontynentu; od Rusi po wybrzeża Andaluzji. Sam serial luźno podchodzi do wydarzeń historycznych, jak i sag skandynawskich. Oczywiście nie jest to produkcja wiernie odtwarzająca tamtejsze realia, ale wystarczająco, by względnie zaspokoić entuzjastów, a zadziwić nieobeznanych w temacie. Ścieżkę dźwiękową głównie komponowali muzycy z zespołu Wardruna, a hollywoodzkiego sznytu dopełniała orkiestra batuty Travisa Fimmela.

  
Ciekawym przypadkiem jest brytyjska superprodukcja z 2015 roku, będąca na podstawie dramatu Williama Shakespeara. Mowa tu o Makbecie w reżyserii Justina Kurzela. Dokonuje on przewrotu w historii szkockiego generała; wpisuje je mianowicie w ramy ówcześnie ciągle obecnej plemienności kultury szkockiej, a więc piktyjskiej. Pomimo, że Anglia stosunkowo szybko została schrystianizowana, to Szkoci wciąż się jawili jako barbarzyńcy i nie porzucili tak łatwo swoich zwyczajów, nawet w obliczu hegemonii chrześcijaństwa. I zamiast zwyczajowej adaptacji sztuki elżbietańskiej mamy do czynienia z ponurym i brutalnym realizmem, gdzie nie ma jaskrawych kolorów, jak wtedy nie było radykalnych postaw wobec dobra i zła. Muzyka została napisana przez młodszego brata reżysera, Jeda Kurzela.


Na koniec zaś zostawiłem grę z serii Total War, która zawsze dbała o realistyczne podjęcie tematów historycznych i wielkich konfliktów na arenach naszej planety. Wydany w tym samym roku co film powyżej samodzielny dodatek do Rome II został nazwany po prostu Total War: Attila. Porusza on jeden z najciekawszych okresów w dziejach naszego kontynentu; upadek starożytności i początek średniowiecza. Najazd Hunów i wędrówkę ludów, z których potem powstały narody współcześnie znanej nam Europy. Na jej mapie walkę o każdą piędź ziemi staczają trzy główne siły: Horda Attyli, Obydwa Cesarstwa Rzymskie i ludy uciekające przed najazdem ze Wschodu. I duży nacisk jest położony na te ostatnie, których mnogość aż zapiera dech. Oprawa muzyczna została przygotowana przez Richarda Beddowa. Dodatkowo dla porównania dam fragment ścieżki dźwiękowej naszej rodzimej superprodukcji, czyli Wiedźmin: Dziki Gon.


Wspólne punkty wszystkich wymienionych utworów to przejmujący dźwięk instrumentów smyczkowych, w szczególności zaś wiolonczeli, której barwa najbliżej przypomina tą ludzką. Dodatkowo nostalgii i poczucia nieznanego, nieodkrytego dodaje instrumentalizacja – długie, zawodzące lub agresywne pomruki przeciąganych końskim włosiem strun budzą skojarzenie tak z zimną Północą, jak i groźbą pustych, niezamieszkanych przestrzeni, gdzie nie wiemy, co mogłoby na nas czyhać. Ale gdy robi się gorąco, wchodzi już współczesna orkiestra symfoniczna, zazwyczaj z dodatkiem bębnów czy instrumentów perkusyjnych.

Reasumując, pomimo szerokiej rozpiętości tematycznej, to możemy zauważyć, że wszystko kręci się wokół pogańskiej kultury, która dokonała syntezy z chrześcijańską. A jednak z jakiegoś powodu próbujemy ją jakoś uwydatnić, nadać nowe, bardziej równorzędne miejsce. Czy jest to spowodowane wrogością do Kościoła, czy strachem przed nawałem religii islamu – nie wiem. Ciężko dalej znaleźć właściwą przyczynę czy przyczyny, ponieważ ten trend wciąż żyje i nie wiemy kiedy ani jak się skończy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz